"Sprzedawałam gofry nad Bałtykiem. Czegoś takiego się nie spodziewałam"

mamadu.pl 1 miesiąc temu
Zdjęcie: Praca w budce z goframi to nie jest bułka z masłem. [zdjęcie ilustracyjne] fot. Hubert Hardy/EastNews


"Trudna sytuacja w firmie i redukcja etatów sprawiły, iż zostałam bez pracy. Z miesiąca na miesiąc straciłam główne źródło utrzymania. Nie miałam czasu w przemyślenia, a gwałtownie musiałam znaleźć coś nowego. Pojechałam pracować nad Bałtyk, do budki z goframi" – czytam w nadesłanym przez Monikę liście.


"Firma, w której pracowałam, od kilku miesięcy zaczęła gorzej prosperować. Chodziły słuchy, iż będą zwolnienia, ale nie przypuszczałam, iż będą dotyczyły i mnie. Stało się, dostałam wypowiedzenie i nie mogłam z tym nic więcej zrobić.

Trzeba działać


Do tej pory i tak ledwo wiązaliśmy koniec z końcem. Czasami musiałam się nieźle nakombinować, by starczyło do pierwszego. Zjadały nas raty kredytu, które w ostatnich latach osiągnęły chyba szczyt szczytów. Wiedziałam, iż nie mogę sobie pozwolić na wolne i spokojne szukanie nowego miejsca zatrudnienia. Musiałam działać i to szybko.

Mieszkamy 40 km od Trójmiasta, dlatego od razu pomyślałam o pracy dorywczej. Szczęście w nieszczęściu, iż właśnie rozpoczynał się sezon wakacyjny. Podjęłam pracę w budce z goframi, co prawda miałam obiecany tylko lipiec, ale i tak dobrze. Dzieciaki pojechały do dziadków.

Istny koszmar


Po załatwieniu wszystkich formalności rozpoczęłam jednodniowe szkolenie. Wytłumaczono mi co, gdzie i jak. Pracowałam na kasie, miałam bezpośredni kontakt z klientami. W ubiegłym roku to ja kupowałam gofry w takiej budce, a w tym, to ja je sprzedawałam.

Na początku myślałam, iż najbardziej męczące będą te codzienne dojazdy, ale gwałtownie zmieniłam zdanie. Kiedy to ja stałam w długiej kolejce po gofry czy lody, przebierałam nogami w miejscu i nie mogłam zrozumieć, jak można się tak guzdrać. Teraz zrozumiałam, iż w tej budce dzieje się istny armagedon. Kilka gorących gofrownic, od których bije ciepło w i tak upalny dzień.

Jedna dziewczyna tylko przygotowywała ciasto i smażyła, ktoś inny był odpowiedzialny za dalsze przygotowywanie gofrów i wydawanie lodów. Ja słuchałam zamówień klientów, którzy nigdy nie mogli się zdecydować, jakie wezmą dodatki lub jaki smak lodów mają ochotę dziś spróbować. Klienci marudzili, zmieniali zdanie i składali ogromne zamówienia.

My uwijałyśmy się jak mrówki i próbowałyśmy wypracować jak najlepszy system. Nie było choćby czasu w odpoczynek. Kolejka nigdy się nie kończyła. Niemalże za każdym razem, gdy miałam nadzieję, iż obsługuję właśnie ostatniego na ten moment klienta, podchodziła kolejna grupka osób, a za nią następni. Pracowałam niemalże od rana do wieczora. Pod koniec dnia już nóg nie czułam.

Od życzeń, próśb i uwag turystów pękała mi głowa. A przecież cały czas musiałam być miła i uśmiechnięta. A kiedy słyszałam pretensje, iż za wolno obsługujemy, iż mogłybyśmy się pospieszyć, bo innym na tym słońcu gorąco, bałam się, iż nie powstrzymam negatywnych emocji. Czasami miałam ochotę stanąć na środku i z całych sił wykrzyczeć: 'Jesteś taki cwany, to może chcesz się ze mną zamienić?'.

Myślałam, iż dojazdy będą najgorsze, ale okazały się być najprzyjemniejszą częścią dnia. Kiedy wsiadałam do samochodu, czułam ulgę. Zapanowywała cisza i spokój. Nikt niczego ode mnie nie chciał, nikt nie miał żadnych pretensji. Jutro ostatni dzień jadę do tej pracy, a potem zaczynam nową przygodę w biurze. Ten miesiąc nad Bałtykiem nauczył mnie wiele, a przede wszystkim większego szacunku do osób, które cały dzień stoją na nogach, uśmiechają się do klientów i sprzedają te gofry, lody, frytki czy hamburgery".

Idź do oryginalnego materiału