Syn myśli, iż jestem jego służącą. Wychowałam lenia i nie wiem, jak to naprawić

mamadu.pl 11 miesięcy temu
Zdjęcie: Zamiast się usamodzielniać, dorastać, wciąż jest rozpieszczonym dzieckiem, które samo nie robi absolutnie nic. fot. ostanina/123rf


"Sama jestem sobie winna. Gdybym te kilka lat temu zachowywała się inaczej, zastanowiła się nad tym, co robię, moje dziecko byłoby samodzielne i zaradne. Teraz mam, co mam. Jest, jak jest i mimo chęci, starań, nie potrafię tego zmienić. Muszę przyznać sama przed sobą, wychowałam lenia" – pisze w nadesłanym liście czytelniczka Monika.


"Michał ma 10 lat, jest jedynakiem. To taki ukochany synek mamusi. Tatusia oczywiście też, ale to ja spędzam z nim więcej czasu, mąż pracuje niemalże od rana do wieczora. Chciałam, by był szczęśliwy, by miał w życiu niemalże wszystko. Nieba bym mu uchyliła, gdybym tylko mogła. Teraz mam za swoje.

Moje cudeńko


To jedyne dziecko w naszej najbliższej rodzinie. Moje cudeńko – tak go nazywałam, jak był małym chłopcem. Muszę przyznać, iż i teraz zdarza mi się do niego tak powiedzieć. Rozpieszczony, nie tylko przez nas, ale i babcie, dziadków. Jedyny wnusio, także nie ma się chyba czemu dziwić.

Zawsze miał, co chciał. Kiedy poprosił o jakąś zabawkę, nigdy nie usłyszał odmowy. Od zawsze go we wszystkim wyręczam, wszystko za niego robię. Kiedy był przedszkolakiem

twierdziłam, iż na obowiązki przyjdzie jeszcze czas. Teraz powinien cieszyć się


beztroskim dzieciństwem. Sprzątałam za niego porozrzucane po pokoju zabawki, brudne ubrania wrzucałam do kosza na pranie i tak dalej.

Mąż był zły


Byłam przekonana, iż postępuję słusznie. Przecież od takiego dwulatka czy przedszkolaka nie będę niczego wymagać. Ja jestem, to ja się wszystkim zajmę. Przecież nic się nie stanie, jak trochę go rozpieszczę.

Mąż niejednokrotnie powtarzał, iż źle robię. Że nie powinnam go tak wyręczać, że


będziemy mieć później problem. Nie chciałam mu wierzyć. Przyznaję, czasami


nawet go nie słuchałam. Myślałam, 'Gadaj sobie, a ja i tak będę robiła swoje'. Raz choćby powiedziałam, iż on nie zna się na wychowywaniu dzieci i nie powinien się zbytnio wypowiadać. Nie odzywał się chyba przez tydzień.

Idziemy do szkoły


Jak dziś pamiętam dzień, w którym Michał rozpoczął szkolną edukację. Ogromne przeżycie. To oczywiście ja prowadzę go do szkoły, mąż wychodzi z domu, kiedy jeszcze śpimy. Do szkoły mamy niecałe 500 m, dlatego zawsze idziemy spacerkiem.

Michał trzyma ręce w kieszeniach, a ja niosę plecak, czasami jeszcze worek z butami. Kilka razy okazało się, iż mój syn zapomniał zabrać zeszytu, stroju na ćwiczenia, czy bloku na zajęcia plastyczne. Zaprowadziłam go do szatni, a sama (z językiem na brodzie) biegłam do domu, by jak najszybciej wszystko dostarczyć (jak kurier). Czasami nawet

'dziękuję' nie powiedział.

Powoli mam dość


W tym roku Michał skończył 10 lat i zamiast się usamodzielniać, dorastać, wciąż jest rozpieszczonym dzieckiem, które samo nie robi absolutnie nic. Przyznam, iż mam już powoli dość. Cała ta sytuacja coraz bardziej mnie denerwuje. Często mijają nas jego koledzy, którzy sami, dzielnie, z plecakiem na plecach maszerują do szkoły.

Michał zawsze ma 'służbę', czyli mnie. W domu nie pomaga, choć niejeden raz próbowałam to zmienić. Uparcie powtarza moje słowa, iż na obowiązki przyjdzie jeszcze czas. Wspólnie odrabiamy lekcje, ja wciąż sprzątam w jego pokoju (bo nie mogę patrzeć na ten bałagan).

Kiedy poprosiłam męża o jakąś pomoc, wsparcie, powiedział, iż mam za swoje.

Wiem, iż ma rację. Mam, co chciałam. Sama do tego doprowadziłam, sama jestem


sobie winna. Gdybym mogła cofnąć czas... Nie mogę. Podpowiedzcie, co ja mam


robić?".

Idź do oryginalnego materiału