Nie jestem z tych kobiet, które lekko odrzucają cudze losy. Życie wiele mnie nauczyło. Wychowałam samodwie córki, przeszłam przez trudności i rozczarowania, znam cenę prawdziwej troski i nieprzespanych nocy, gdy dziecko ma gorączkę, a ty jesteś sama przy nim, i nikt więcej nie jest potrzebny. Ale są rzeczy, których nie da się wymusić. choćby miłości.
Kiedy mój syn Marek oznajmił, iż chce ożenić się z kobietą, która ma dziecko, nie protestowałam. Wsparłam go jako matka, bo widziałam, iż jest naprawdę zakochany. A co jest dla mnie najważniejsze? Żeby syn był szczęśliwy. Żeby był kochany i doceniany. A reszta? Niech będzie, byle prawdziwie. Nigdy nie powiedziałam złego słowa o Agnieszce, jego wybrance. Samotnie wychowuje córkę, mąż uciekł – takich kobiet nie oceniam, trzeba je zrozumieć. Ale…
Minęło siedem lat, odkąd stali się rodziną. Zosi, z pierwszego małżeństwa, jest teraz sześć lat, a naszemu wspólnemu wnuczkowi Wojtkowi – tylko dwa. Zosia jest bystra, ładna, spokojna. Ale mimo wszystko… to nie moja krew. Tak, robię, co mogę. Tak, przynoszę prezenty, równe, bez urazy, nie dzielę dzieci groszem. Tak, mogę poczytać Zosi bajkę, pobawić się w dom, pomóc w lekcjach. Ale moje serce należy do Wojtka. W nim widzę młodego Marka, rysy mojego nieżyjącego męża. Rozpływam się, gdy go widzę – taki swój, taki bliski. A z Zosią… to po prostu dobre relacje. Szacunek, życzliwość. Ale nie więcej.
Właśnie to stało się powodem kłótni z Agnieszką. Otóż żąda, żebym kochała Zosię tak samo jak Wojtka. Jakby miłość można było włączyć na życzenie. Nie, moja droga, tak się nie da. Nie potrafię grać przed publicznością. Mogę pomóc, być blisko, wesprzeć – ale nie udawać.
Nie mam Zosi za złe. To po prostu dziecko, które znalazło się w trudnej sytuacji. Ale ma swoje babcie. Jedna mieszka daleko, druga zniknęła po rozwodzie – to nie moja wina. Agnieszka sama opowiadała, jak jej matka, ciągle w pracy, rzadko zabiera wnuki. Jak nie wpuści ich bez zapowiedzi, jeżeli nie przywiozą jedzenia i ubrań na zmianę. Więc dlaczego wszystkie pretensje spadają na mnie?
Ja, w przeciwieństwie do teściowej, zawsze jestem gotowa pomóc. Przywożę ubrania, zakupy, odwożę Zosię na zajęcia. I robię to z miłością. Ale tylko z taką, na jaką mnie stać. Więcej – nie. Nie proście.
Agnieszka ostatnio przyjmuje mnie chłodno. Każdy prezent ogląda podejrzliwie, jakby liczyła w myślach. *„A Zosi co? Czemu Zosia dostała tylko książkę, a Wojtek – samochodzik?”* Jak jej wytłumaczyć, iż książkę wybrałam z serca, iż pasuje do Zosiny pasji? Ale ona ma tylko jedną odpowiedź: *„Nie kocha pani mojej córki.”* Próbuję delikatnie przekazać – nie muszę kochać. Miłość zdobywa się, rodzi się, nie da się jej zmierzyć. Jestem dla Zosi dobra, i to powinno wystarczyć.
Z Markiem też rozmawiałam. Spokojnie, bez histerii. Powiedziałam, iż nie mam nic przeciwko Zosi. Że staram się być uważna. Ale zmusić się do równych uczuć – nie potrafię. I jeżeli on i żona będą nalegać, bym udawała – lepiej ograniczyć kontakt, niż być obłudną. Zrozumiał. Mój syn jest mądry. Ale teraz stoi między młotem a kowadłem. I nie wie, po której stronie stanąć.
A ja… Zmęczyło mnie tłumaczenie oczywistości. Jestem babcią. Prawdziwą. Ale tylko dla jednego dziecka – przez krew. Dla drugiego – jestem po prostu dobrą dorosłą. To uczciwe. To zdrowe. Bez krzywdy dla dziecka. Ale żądać więcej – to okrucieństwo.
I wiecie co? Nie jestem zła. Po prostu nie pozwolę się osądzać za to, iż nie przestąpię własnych granic. To moje serce. Moja prawda. Moje sumienie. I nie odejdę od niej, choćby jeżeli będzie to kosztować moje relacje z synową.