Młoda odpoczywa w szpitalu, a my z mężem padamy ze zmęczenia, opiekując się wnukami. Mam wrażenie, iż specjalnie położyła się tam wcześniej.
— Syn mówi: „Mamo, no przecież widzisz, jaka sytuacja — tylko ty możesz nam pomóc!” — opowiada sześćdziesięcioletnia Jadwiga Nowak z Lublina. — I co mam robić? Pomagam, jak umiem. Ale sił już nie mam…
Dziesięć dni temu jej synowa, Kinga, w dziewiątym miesiącu ciąży, zaczęła narzekać na gorączkę, katar i ból gardła. Po paru dniach straciła węch i smak. Syn Jadwigi, Marek, pracuje od rana do nocy na budowie, więc nie było komu zająć się dziećmi. Więc Kinga, bez zastanowienia, położyła się do szpitala — „na obserwację”. A dwójkę maluchów — czteroletniego i dwuletniego — zostawili u babci i dziadka.
— Rozumiem, no zdrowie, ciąża, 41. tydzień… Ale dlaczego tak długo? Poprzednim razem urodziła w parcie godzin, ledwo zdążyli do szpitala. A teraz — leży już drugi tydzień, jak w sanatorium. Serial za serialem, zmusiła męża, żeby przywiózł laptopa, bo „czeka na skurcze”. A my tu z wnukami już nie wiemy, gdzie się schować…
Jadwiga mówi z goryczą. Nie jest typem marudy, ale zmęczenie i poczucie niesprawiedliwości rosną z każdym dniem. Kinga zawsze zostawiała dzieci swojej matce. A teraz nagle babcia od strony ojca to „jedyna nadzieja”.
— Ja i Wiesiek (mąż) nie młodniejemy. Od rana do wieczora w biegu, dzieciaki to istne tornado — jeden w pieluchach, drugi ryczy, jeżeli łyżka nie ta. Jedzenie — bitwa, mycie — bitwa, senadcha — to już cyrk. Wciąż pytają, kiedy wróci mama. A ja sama już nie wiem…
Jadwiga przypomina sobie, jak Kinga ostatnim razem też „na zapas” trafiła do szpitala. Wtedy było jedno dziecko i musiała je na gwałt oddać sąsiadce, zanim babcia dotarła. Po półtorej godziny od telefonu Kinga już rodziła. Wszystko błyskawicznie. A teraz — ciąża numer trzy.
— Pół roku temu Marek oznajmił, iż będzie kolejne dziecko. Mówię: co wy, rekord chcecie pobić? A on: „Mamo, nie martw się, wszystko pod kontrolą”. Oczywiście. Wszystko pod kontrolą, dopóki jest dobrze. A jak problem — od razu: „Mamo, tylko ty!” No i co mam zrobić?.. Odmówić nie mogę. Ale sił brak!
Starszy wnuk chodził do przedszkola, ale Kinga go wypisała — żeby nie złapał infekcji przed porodem. Jadwiga nie ma jak go wołachć na drugi koniec miasta — zostają w domu. A w domu — harmider i krzyki. choćby gdy dzieci milkną, babcia wciąż słyszy ich piski w głowie.
— Młodszy nie umie jeść łyżką, wszędzie kleksy. Starszy jęczy, kłócą się, biją. Patrzę na nich i myślę: jak Kinga da sobie radę z trzema? Ja z dwoma ledwo zipię!
Wieczorem, gdy Wiesiek wraca z pracy, przejmuje dzieci, a Jadwiga gotuje na jutro. Karmi, myje, pierze, sprząta, i dopiero koło dziewiątej może zadzwonić do syna.
— Pytam: no jak tam, urodziła? Marek odpowiada: nie, wszystko po staremu, czekamy. USG zrobili, dziewczynka, zdrowa. I co teraz — będzie leżeć dwa tygodnie?
Jadwiga nie kryje irytacji. Nie złości ją sama ciąża, ale to, jak to wszystko wygląda. Jej zdaniem Kinga urządziła sobie wakacje: wyleguje się w szpitalu, gada na forach, ogląda filmy, a dom i dzieci — machnęła ręką.
— Mówię synowi: niech się wypisze. Urodzi w domu — wezwiemy karetkę, jak inni. Jego znajoma urodziła i następnego dnia była w domu! Koleżanka córki też gwałtownie urodziła. A u nas — całe show!
— A co na to Marek?
— A co może powiedzieć? „Mamo, wytrzymaj, już niedługo, teraz nie można się wypisać”. A ja: niech podpisze rezygnację i wraca! Ale nie — nie słucha. Ja już na ostatnich nogach…
Kto tu ma rację? Synowa, która postanowiła zadbać o zdrowie i zawczasu trafiła do szpitala? Czy teściowa, która na granicy wyczerpania ciągnie cudze macierzyńskie obowiązki?
Trudno powiedzieć. Ale jedno jest pewne — cierpliwość babci się kończy.