Synowa żąda równej miłości do dzieci, a ja nie potrafię…

twojacena.pl 1 dzień temu

Nie jestem z tych kobiet, które lekko odrzucają cudze życie. Życie nauczyło mnie wiele. Wychowałam samodzielnie dwoje dzieci, przeżyłam niejedną trudność i rozczarowanie, znam wartość prawdziwej troski i nieprzespanych nocy, gdy dziecko ma gorączkę, a ty jesteś sama — blisko, i nikt inny nie jest potrzebny. Ale jakby nie było, są rzeczy, których nie da się wymusić. W tym — miłości.

Kiedy mój syn Bartosz oznajmił, iż zamierza poślubić kobietę z dzieckiem, nie protestowałam. Wsparłam go jako matka, bo widziałam, iż jest naprawdę zakochany. A dla mnie co jest najważniejsze? Żeby syn był szczęśliwy. Żeby go kochali, doceniali. A czyjaś przeszłość? Niech będzie — byle wszystko było prawdziwe. Nigdy nie powiedziałam złego słowa o Magdalenie, jego wybrance. Samotnie wychowuje córeczkę, mąż uciekł — takich kobiet się nie ocenia, trzeba je zrozumieć. Ale…

Minęło siedem lat, odkąd stali się rodziną. Zosi, z pierwszego małżeństwa, jest teraz sześć lat, a naszemu wspólnemu wnuczkowi Jasiowi — zaledwie dwa. Dziewczynka jest mądra, ładna, spokojna. Ale jednak… nie jest moją krwią. Tak, robię wszystko, co w mojej mocy. Tak, przynoszę prezenty, takie same, bez faworyzowania, grosza nie dzielę między dzieci. Tak, mogę poczytać Zosi bajkę, pobawić się z nią w „dom”, pomóc w lekcjach. Ale moje serce należy do Jasia. W nim widzę mojego Bartka, rysy mojego nieżyjącego męża. Rozpływam się na jego widok, boję się oddychać — taki jest mój. A Zosia… po prostu darzę ją sympatią. Szacunkiem, życzliwością. Ale nie więcej.

Właśnie to stało się powodem kłótni z Magdaleną. Otóż, wymaga, żebym kochała Zosię tak samo jak Jasia. Jakby miłość dało się włączyć na życzenie. Nie, moja droga, tak to nie działa. Nie umiem udawać przed publicznością. Mogę pomóc, mogę być blisko, mogę wesprzeć — ale nie potrafię grać uczuć.

Nie mam pretensji do Zosi. To tylko dziecko, które znalazło się w trudnej sytuacji. Ale ma swoje babcie. Niech jedna mieszka daleko, druga zniknęła po rozwodzie — to nie moja wina. Magdalena sama opowiadała, jak jej matka pracuje na emeryturze i rzadko zabiera wnuki. Jak bez uprzedzenia nie wpuszcza ich choćby na próg, jeżeli nie przywiozą jedzenia i ubrań na zmianę. Więc dlaczego wszystkie pretensje spadają na mnie?

Ja, w przeciwieństwie do świekry, zawsze jestem blisko. Na pierwsze wezwanie. Raz przywiozę ubrania, raz zakupy, raz Zosię na zajęcia. I wszystko to — z miłością. Ale tylko z taką, na jaką mnie stać. Więcej — nie. Nie proście.

Magdalena coraz częściej wita mnie chłodno. Każdy prezent śledzi wzrokiem, jakby w myślach liczyła jego wartość. „A co Zosia? Dlaczego Zosia dostała tylko książkę, a Jaś — samochodzik?” Jak jej wytłumaczyć, iż książkę wybrałam z sercem, pod jej zainteresowania, iż Zosi właśnie ona jest potrzebna? Ale nie — ona ma tylko jedną odpowiedź: „Nie kochasz mojej córki”. Próbuję delikatnie przekazać — nie muszę kochać. Miłość się zdobywa, rodzi, nie da się jej zmierzyć. Jestem dla Zosi dobra, i to powinno wystarczyć.

Z Bartoszem też rozmawiałam. Spokojnie, bez histerii. Wyjaśniłam, iż nic nie mam przeciwko Zosi. Że staram się być uważna. Ale zmusić się do równej miłości — nie potrafię. I jeżeli on z żoną będą nalegać, żebym czuła to, czego nie czuję — lepiej ograniczyć kontakt, niż udawać. Zrozumiał. To mądry chłopak. Ale teraz stoi między żoną a matką jak między młotem a kowadłem. I jeszcze nie wie, po której stronie stanąć.

A ja… Mam już dość udowadniania oczywistości. Jestem babcią. Prawdziwą. Ale tylko dla jednego dziecka — z krwi. Dla drugiego — jestem po prostu dobrą dorosłą. To uczciwe. To prawidłowe. Bez krzywdy dla dziecka. Ale żądać więcej — to okrucieństwo.

I wiecie co? Nie jestem zła. Po prostu nie zgadzam się, żeby mnie osądzano za to, iż nie umiem przeskoczyć samej siebie. To moje serce. Moje sumienie. Moja prawda. I nie odstąpię od niej, choćby jeżeli miałoby mnie to kosztować relacji z synową.

Idź do oryginalnego materiału