— Co teraz zrobisz? To tak prosto go dać dom? A ja? Co mam z dziećmi? Wymknąć się na ulicę? — Jadwiga wstała z foteleczka, twarz przybrała ogonkowe czerwień z wściekłości.
— Jadwuś, uspokój się, droguliu. Nie na ulicę. Pomogę z mieszkaniem, za zrobienie pierwszej substancji. — Wojciech staral się mówić łagodnie, ale córka nie chciała słuchać.
— Pierwsza substancja? Czy w ogóle wiesz, ile kosztuje mieszkanie? Jakie procenty w hipotekach? A Bartkowi cały dom? Gratis? Za piękne oczy?
— On jest moim synem, Jadwiga.
— A ja nie jestem córką? — głos Jadwigi zadrżał. — Dwadzieścia lat byłaś dla mnie córką, a teraz nagle przestałam?
Wojciech westchnął smutno i usiadł na kanapie. Ten rozmów powtarzał się już trzecy raz w tygodniu. I za każdym razem to samo: krzyki, łzy, oskarżenia.
— Jadwuś, zrozum. Bartek i Elżbieta z dwoma dziećmi są zaklinani w jednoklatkowcu. Trzeci dziecko się zbliża. A ty ze swoim Krzyśkiem masz własną trójka.
— Wypojętą! — wyrzuciła Jadwiga.
— Ale to jednak nie jedno. I potem, ja też nie odrzucaję ci pomocy. Dom… Znasz, zbudowałem go, kiedy Bartek się rodził. Każdy kamień przykładałem własnymi rękoma. Zawsze myślałem, iż synowi zostawię.
— Oczywiście, synowi! A co z tym, iż pomagałam ci, kiedy chorowałeś? Kazałam przez cały Kraków na ciebie jeździć, robiłam wstrzyknięcia, gotowałam… A gdzie Bartek był? Na zaработkach w Warszawie!
Wojciech znużony potarł oczy. Syn wyjechał do Warszawy nie z lekką ręką. Tydzień sześć pracował, próbował przez lata zapewnić rodzinie wygody. A córka… Tak, Jadwiga opiekowała się nim po infarkcie. Ale mieszkała dwie przystanki metro, a on był w Warszawie.
— Jadwiga, dom był zawsze przeznaczony synowi. To wyjście, które z babcią zdecyдовали jeszcze przed twoim urodzeniem. Tak było ustalone w naszej rodzinie.
— Babcia! — zaśmiała się gorzko Jadwiga. — Babcia by nigdy nie dopuściły takiej niesправiedliwości!
— Wręcz przeciwnie. Babcia zawsze wiedziała, iż dom idzie Bazia. Tobie planowaliśmy pomoć z zakupem mieszkania.
— Babcia zmarła dziesięć lat temu! — łzy błysnęły jej w oczach. — A ty ty…, tylko chcesz się ode mnie odGradzić! Potraktować jak brud!
Na progu pokoju ukazała się wnuczka — dziesięcioletnia Paulina. Zawstydziła się, patrząc na krzyczącą matkę i przycichłego dziada.
— Mamo, czemu krzyczyłaś?
Jadwiga gwałtownie odwróciła się, obniżyła ton:
— Idź do pokoju, Paulinko. Dorósli rozmawiają.
Dziewczynka zawahała się, ale poszła. Jadwiga ciężko opadła na stołku.
— Wiesz co, tacie. Zrozumiałam. Zawsze Bazia był dla ciebie ważniejszy. Zawsze mu — najlepsze, a mi — co zostanie. Nie chcesz dobrze podzielić spadku — to spróbujemy przez sąd. Pobiorę moją część, nie bój się.
Wojciech zbielał. Dóbrze, córka nie groziła razem.
— Jadwuś, dlaczego tak… Ja przecież jeszcze żyję. O co chodzi?
— A nie rozumiesz! Wiem, iż z Bazikem już wszystko zarejestrowałeś. Wspomniał sam. Dalsza już, prawda? Żeby mnie ominąć?
Stary milczal. Faktycznie, miesiąc temu podpisał dalszą na dom. Bartek inszystował. Powiedział, iż tak będzie łatwiej później, kiedy… Wojciech zrzucał z głowy mroczne myśli.
— Postąpiłem, jak uważałem, iż jest dobrze — zdecydował. — I pomogę ci z mieszkaniem, obiecuję. Ale dom zostaje Bazikowi.
Jadwiga nagle wstała.
— No, wiesz… — nie dokończyła, zabrała torbę i wyszła. — Paulinko! Zbieraj się, idziemy!
Wnuczka ukazała się za minutę, nieśmiało uśmiechnęła się do dziadka.
— Nie krzyc, dziadu. Mama tylko się męczy.
Wojciech obdarzył ją wymuszonym uśmiechem i pogłaskał po głowie.
— Idź, słońko. Mamu nie warto zmuszać do czekania.
Gdy zagruchnęła drzwi, starzec powoli podniósł się i poszedł do okna. Jadwiga, trzymając córkę za rękę, poszła gwałtownie po ścieżce ku bramie. Na wyjściu spojrzała w tył, jakby czuła wzrok ojca, ale odwróciła się i zerwała ku bramce.
Wojciech będzie wpatrywał się w córkę i wnuczkę. Czy ona może mieć rację? Czy była do niej niesprawiedliwy? Dzieci powinny być równe dla rodziców, ale to imущество… Zawsze idzie do synów. Tak przyszło. W ich rodzinie domy dziedziczyli mężczyźni. Dziadek, ojciec, on sam… Teraz Bazik.
Dziewczynki były wpuszczone w małżeństwa, dawano wyprzęg. Oni bezpowrotnie zostawali. A synowie kontynuowali zakon, niosli nazwisko, opiekowali się rodzicami w starości. Za to im i będzie dom.
Telefon zły zrównał myślenie Wojciecha. Bartek.
— Tato, jak tam? — głos syna brzmiał żywo. — Przyjedziemy w piątek, jak dogadaliśmy. Elka już prawie wszystko spakowała, dzieciątka przygotowały do przeprowadzki.
— Tak, synuszu, — przekaszłał stary. — Wszystko dobrze. Czekam.
— A Jadwuska zaglądała? Powiedziałeś jej?
— Tak, powiedziałem… — Wojciech zawahał się. — Nie dobrał.
— Wiedziałem! — rozdrażniony był Bartek. — Zawsze była pożerać. Co, jeszcze scenę zaczepiła?
— Bartek, nie mów tak o siostrze. Trudno jej także. Z Krzyśkiem to i takie, pieniędzy nigdy nie starcza…
— Kto je ma? — wyrzucił syn. — Ja aussi nie pływam zlą. Ale хоть pracuję, a nie łamię się cały czas!
— Jadwiga też pracuje, — łagodnie odparował ojciec.
— Trzy dni w tygodniu w tej samej biblioteczce? To nie praca, to… No już, tatu, najważniejsze, iż wszystko dobrze. Pierwsze postanowienie z domem. Zadbam o ciebie, obiecuję.
Wojciech niesłusznie uśmiechnął się. Za ostatnie lata troska syna wyrażała się rzadkimi rozmowami i jeszcze rzadziej wizytami. Chociaż, jeżeli być szczerym, Bartkowi naprawdę trzeba było przez ciężko. Żona, dwa małe dzieci, trzeci na trudzie jeszcze trudzie, ciężkiemu…
— Tak, synuszu. Wiem.
Po rozmowie z synem na duszy stało się jeszcze cięższe. Wojciech powoli ruszył na kuchnię, załadował czajnik. Stary dom skrzypiał podłogami, jakby mówić na goszczystwa. Za oknem zaczynało szareć. Jesień tym roku okazała się wczesna, ziąbka.
Znowu zadzwonił telefon. Tym razem Jadwiga.
— Tato, — głos córy brzmi głuchym, — przepraszam za sceny. Za dużo stawiałam.
— Nic, droguliu. Znamy się.
— Nie, to nie tak. I nie znamy się. Warunkowo… Wiesz, zawsze myślałam, iż w nas z Bazikiem dla ciebie samo. Toc jest nie tak.
— Jadwiga, wy dwaj są moje dzieci, i jasno was obaj zna. — Wojciech poczuł, jak do gardła wpływa ciężar. — Ale dom… dom był zawsze przeznaczony synowi. To tradycja.
— Tradycja, — echem odarła Jadwiga. — Wiesz, jakie teraz cza na świecie? Dwudziesty pierwszy! Co za tradycja? Równość powinna być.
Wojciech nie znalazł się. Jadwiga zawieszła się i mówiła już spokojniej:
— Dobrze, tatu. Pomyślałam i postanowiłam… Postanowiłam nie podejść do sądu. To głupie. My rodzina. Ale i do ciebie nie przyjadę. Nie mogę. Za bardzo się poobczuję.
— Jadwuś, no co ty…
— Nie, tatu. Wszystko zdecydowałam. Paulinkę zobaczysz, jeżeli będziesz chciał. Nie będę zakazywać. Ale sama… sama nie pojedę.
Wojciech poczuł, jak po twarzy spadła łza.
**(…)**