Szczęśliwa czy po prostu naiwna?

newsempire24.com 3 dni temu

SZĘŚLIWA CZY PO PROSTU GŁUPIA?

Irenę, cichą i niepozorną dziewczynę, przyjaciółki nazywały tylko „szczęściarą-głupią”. Jak to możliwe? Już wszystko wyjaśnię.

Nie skończyła jeszcze dwudziestu lat, gdy koleżanka zaprosiła ją na wakacje do Kołobrzegu. Morze, słońce, darmowe noclegi – jechały do rodziny tej przyjaciółki. Tam Irena spotkała Krzysztofa – przystojnego podpułkownika, który wynajmował mieszkanie obok. Mężczyzna z wojskową przeszłością, weteran misji zagranicznych, teraz pełnił funkcję w komendzie uzupełnień. W nim czuło się siłę, stanowczość, pewność siebie. Ale też ból. Irena zrozumiała to, gdy zobaczyła na jego plecach starą, ohydną bliznę. Głupio spytała:
— To stamtąd?
Krzysztof tylko wzruszył ramionami i zanurkował. Nie lubił o tym rozmawiać.

Irena zakochała się do utraty tchu. Oddała mu się natychmiast, gdy tylko tego zapragnął. W odpowiedzi on, uśmiechając się pod nosem, rzekł:
— No cóż, teraz trzeba się ożenić.
Nie zraziło jej, iż nie padło słowo „kocham”. Wydawało jej się – oto jest, prawdziwe szczęście.

Krzysztof był starszy o 17 lat i przejął kontrolę nad wszystkim: ślub bez sukni i limuzyn, zwykła wizyta w urzędzie w jego mieście. Mówił, iż są już zbyt dojrzali na takie zabawy. A poza tym… on już to wszystko miał. Okazał się wdowcem z ośmioletnią córką.

Dla Ireny był to cios, ale uznała – miłość ważniejsza. Została. Dziewczynka, Zosia, była zaniedbana i nikomu niepotrzebna, rzucana między babciami. Najpierw Irenie było jej tylko żal, ale gdy pewnego dnia usłyszała z podwórka:
— Mamo! — ledwo powstrzymała łzy. I adoptowała Zosię.

Irena miała za sobą tylko kurs fryzjerski. Chciała się uczyć – Krzysztof ucinał:
— Znajdź salon i idź na macierzyński. Chcę syna.
Ale ciąża nie nadchodziła. A może wcale nie chodziło o nią.

A potem uderzyło: jego podwładny wpadł na łapówce i choć Krzysztof nie miał z tym nic wspólnego, w wojskowej hierarchii – winny zawsze jest przełożony. Musiał odejść „ze względów zdrowotnych”. Emerytura była przyzwoita, ale zniszczyła go. Zamknął się w domu, przestał zarabiać, codziennie – kumple i butelki. Po roku Irena zrozumiała: mąż staje się cieniem siebie. Nie pracował, nie pomagał, choćby jedzenia nie kupował, a z lodówki jadł tylko to, co lubił.

Gdy nadeszło lato, Irena z Zosią wyjechały do Kołobrzegu. Po dwóch tygodniach wszystko stało się jasne: trzeba odejść.
— Przecież jesteś moją mamą — powiedziała Zosia.
Irena skinęła głową.

Krzysztof urządził scenę:
— To ci Zosię na kark zawieszę!
Gdy dowiedział się, iż decyzja jest już podjęta, splunął:
— Głupia jesteś, Irena.

Wróciła do rodzinnego miasta, do rodziców. Oczywiście marzyli o wnukach z własnej krwi, ale i Zosię przyjęli. Dziewczynka poszła do szkoły, Irena znów strzygła ludzi. Pewnego dnia przyszedł mężczyzna z siwizną – miły, uprzejmy. Zostawił napiwek, a wieczorem – bukiet. Nazywał się Jarosław. Był starszy o 10 lat, po rozwodzie, miał własny dom i małą, ale stabilną firmę budowlaną.

Z nim było przytulnie. Mówił, iż kocha. Irena pomyślała: ile można szukać szczęścia? Oto jest. Pobrali się. Przyjaciółki zazdrościły:
— Gdybyś nie wzięła córki byłego męża, nie byłabyś głupią.

Irenie trochę smutno było, iż Bóg nie dał jej własnych dzieci. Ale życie szykowało nowy zwrot. Jarosław miał młodszą siostrę – problematyczną. Urodziła dwie dziewczynki, żyła niIrena westchnęła i uśmiechnęła się lekko, patrząc na śpiące dziewczynki, bo choć los rzucał jej wyzwania, wiedziała, iż prawdziwe szczęście tkwi w miłości, którą daje, a nie w tym, co dostaje.

Idź do oryginalnego materiału