Sześć miesięcy pod jednym dachem: jak teściowa przyczyniła się do rozpadu naszego małżeństwa

twojacena.pl 2 dni temu

Pół roku pod jednym dachem z teściową: jak zrujnowała nasze małżeństwo

Pół roku temu moje życie zamieniło się w niekończącą się spiralę nerwów. Wtedy teściowa – Elżbieta Nowak – oświadczyła, iż nie może już dłużej żyć sama. Łzy, presja, opowieści o samotności i strachu w nocy. Tak naciskała na męża, iż ten, choćby nie radząc się mnie, w pośpiechu sprowadził ją do nas – do naszego dwupokojowego mieszkania w centrum Warszawy.

A przecież miała swój dom z ogrodem i przestronną kuchnią. Ale podobno zrobiło się tam „za cicho”. Choć nikt jej nie porzucił, nikt nie ignorował. Odwiedzaliśmy ją, przywoziliśmy zakupy, pomagaliśmy z lekami. A ona postanowiła inaczej – zapragnęła pełnej kontroli. Nad synem. Nade mną. Nad naszym życiem.

Elżbieta Nowak to kobieta nie do zniesienia. Uparta, kapryśna, z manią wyższości. Dopóki żył jej mąż, jeszcze trzymała fason. Ale po jego śmierci, gdy odszedł człowiek, który chociaż trochę ją powstrzymywał, zaczął się prawdziwy koszmar.

Najpierw była żałoba. Wszyscy przeżywaliśmy stratę. Ona naprawdę cierpiała, a ja, mimo chłodu w naszych relacjach, starałam się być blisko. Nie zostawialiśmy jej samej choćby na dzień. Ale po kilku miesiącach w jej oczach znów zapłonął ogień. I niestety, nie ciepła, ale władzy.

Znów zaczęła rzucać w moją stronę uszczypliwości:

— Mogłabyś się choć uczesać, zanim mąż wróci z pracy.
— Co to za mięso? Twarde jak podeszwa. Matka cię gotować nie nauczyła?

A do tego te ciągłe porównania: „U Krysi syn zjada barszcz i chwali. A twój tylko się krzywi…”. Tylko iż Krysia to siostrzenica z trójką dzieci i mężem, który bez pozwolenia choćby ust nie otwiera.

Kiedy zaproponowała, żebyśmy się do niej wyprowadzili, stanęłam murem. Tak, dom ma większy. Ale nie mogłabym tam choćby swobodnie odetchnąć. A nasze mieszkanie, choć niewielkie, jest w centrum, blisko pracy, przedszkola, sklepów. I najważniejsze – to nasz dom. Ale nikt mnie nie słuchał. Mąż słuchał tylko jej:
— Mamo, jesteś sama… No jasne, wprowadź się do nas, odetchniesz trochę.

Błagałam go, żeby się zastanowił. Ostrzegałam. Wiedziałam, jak to się skończy. Ale obiecał:
— To tylko na jakiś czas. Sam wszystko ogarnę. Nie pozwolę, żeby cię raniła.

Minęło pół roku. Przez ten czas przestałam siebie rozpoznawać. Stałam się nerwowa, zmęczona, wyczerpana. Każdy dzień jak dzień świstaka. Od rana do wieczora obsługuję dorosłą, w pełni sprawną kobietę, która uznała, iż mam wirować wokół niej jak kelnerka w pięciogwiazdkowym hotelu.

— Herbata z cytryną, ale nie gorąca.
— Włącz serial, ale nie ten, bo od niego skacze ciśnienie.
— Idźmy na spacer, bo siedzę jak pies na uwięzi.

A jeżeli zrobię coś nie tak – zaczyna się teatr jednej aktorki:
— Źle mi! Wezwij pogotowie! Serce mi wali!

Od dawna planowaliśmy z mężem urlop – chcieliśmy wyrwać się choć na tydzień nad morze, zresetować. Tak bardzo na to czekałam. Ale gdy tylko o tym wspomnieliśmy, Elżbieta Nowak urządziła przedstawienie. Łzy, lamenty:
— Znowu mnie zostawiacie. Źle się czuję! Nikomu nie jestem potrzebna! Albo jedziecie ze mną, albo wcale!

Mąż, jak zwykle, milczał. Wzruszył tylko ramionami.
— No co mogę zrobić?… To przecież moja matka…

A ja mogę. Już nie chcę. Nigdy nie prosiłam o pałace, diamenty czy życie w luksusie. Chciałam tylko żyć z mężem i dziećmi w domu, gdzie nikt nie będzie mi oddychał na kark i uczył, jak kroić marchewkę. Ale i tego mi odmówiono.

Rodzina rozpada się na moich oczach. Czuję, jak odchodzi szacunek, jak gaśnie miłość. Mój mężczyzna wybrał bycie synem. A ja mam dość bycia ofiarą.

Jeśli dla niego mama jest ważniejsza niż żona i rodzina, niech zostanie z nią. Nie jestem z żelaza. Jestem kobietą, a nie cień uginający się pod czyjąś wolą. I jeżeli rozwód to cena za mój spokój – jestem gotowa ją zapłacić.

*Dziś zrozumiałem, iż czasem najtrudniej walczyć nie z przeciwnikiem, ale z własnym strachem przed straceniem tego, co pozornie ważne.*

Idź do oryginalnego materiału