Szkoła zarządza poszczenie
Czy naprawdę w XXI wieku wciąż musimy walczyć o to, by szkoła była szkołą, a nie przybudówką kościoła? Wczoraj moja córka, uczennica trzeciej klasy szkoły podstawowej, wróciła do domu i z przejęciem oznajmiła, iż od Środy Popielcowej dzieci nie mogą przynosić do szkoły słodyczy. Bo zaczyna się Wielki Post i "każdy powinien coś poświęcić".
Przepraszam bardzo, ale co ma państwowa placówka do nakładania na dzieci religijnych wyrzeczeń?! I kto w ogóle wpadł na pomysł, iż szkoła ma prawo decydować, co moje dziecko może jeść, a czego nie – i to z pobudek religijnych, a nie zdrowotnych?! Gdybym usłyszała, iż szkoła wprowadza takie ograniczenie w trosce o zdrową dietę dzieci, to jeszcze mogłabym to jakoś zrozumieć. Sama uczę córkę, iż nie powinno się jeść za dużo słodyczy. Ale nie życzę sobie, żeby ktoś wciskał jej do głowy, iż batonika nie może zjeść, bo "powinna pościć".
Czy ktoś w tej szkole w ogóle pomyślał, iż nie wszystkie dzieci muszą przestrzegać postu? Że nie wszystkie rodziny obchodzą Wielki Post? A choćby jeżeli obchodzą, to może ich podejście do religii jest bardziej prywatne? Czy szkoła naprawdę uważa, iż jej rolą jest pilnowanie, czy ośmiolatki odpowiednio przeżywają czas zadumy?!
Religijne zasady w szkolnych murach
To jest po prostu absurd. Co będzie następne? Zakaz mięsa w piątki? Może obowiązkowa modlitwa przed lekcjami? Albo punkty ujemne za jedzenie czekolady w marcu? Przecież szkoła ma uczyć, a nie wychowywać dzieci w duchu "jedynej słusznej religii". Czy w ogóle ktoś zapytał rodziców, co o tym sądzą?
Zaczyna mnie to już naprawdę męczyć. Nie pierwszy raz widzę, jak w szkołach przemyca się religijne zasady jako ogólne normy. To nie jest prywatna katolicka placówka, gdzie rodzice wybierają dla swoich dzieci konkretny model wychowania. To szkoła publiczna, do której chodzą dzieci różnych rodzin, z różnym podejściem do religii i o różnych wyznaniach. I każda z tych rodzin powinna mieć prawo wychowywać dzieci po swojemu.
Nie mam nic przeciwko temu, żeby szkoła uczyła dzieci zdrowych nawyków. jeżeli chcą walczyć z nadmiarem cukru w diecie – świetnie, zróbmy warsztaty, zaprośmy dietetyka, wprowadźmy więcej owoców i zdrowych przekąsek do szkolnych sklepików. Ale niech nikt mi nie mówi, iż moja córka ma rezygnować ze słodyczy, bo "trzeba coś poświęcić".
Jej wychowaniem w kwestiach religijnych zajmujemy się w domu. I nie pozwolę, żeby szkoła wtrącała się w to, jak mamy przeżywać Wielki Post. Może czas w końcu powiedzieć głośno, iż religia w szkole to jedno, a narzucanie wszystkim jej zasad to drugie. Bo to, co teraz się dzieje, przekracza już granice zdrowego rozsądku.