Taniec dla dwojga: historia, która zaczęła się od przełomu nadciśnieniowego
Weronika Nowak przyjechała do niewielkiego uzdrowiska w Kudowie-Zdroju, marząc o prawdziwym odpoczynku po latach nieprzerwanej pracy. Bez telefonów, bez obowiązków, bez zmartwień. ale zamiast spokoju, czekał na nią niespodziewany zwrot akcji – w korytarzu natknęła się wprost na młodą kobietę w białym kitlu, przerażoną i bezradną.
– Proszę, pomóżcie! Mężczyźnie w sąsiednim pokoju słabo! Wezwijcie lekarza!
– Jestem lekarzem – błyskawicznie zareagowała Weronika. – Prowadźcie.
W pokoju na leżance leżał blady mężczyzna. Weronika natychmiast przejęła kontrolę: zmierzyła ciśnienie, rozpoznała przełom nadciśnieniowy, podała leki.
– Wszystko w porządku – powiedziała, gdy do pokoju wpadli dyżurny lekarz i pielęgniarka. – Ciśnienie podskoczyło, ale nie ma powodu do paniki. Już podałam, co trzeba.
– Przepraszam, a pani tu pracuje? – zdziwił się mężczyzna, powoli dochodząc do siebie.
– Nie, odpoczywam. Przynajmniej miałam taki zamiar – uśmiechnęła się Weronika.
Tak poznała Jakuba Kowalskiego – swojego sąsiada z piętra, eleganckiego, z siwiejącymi skroniami, bystrym spojrzeniem i smutnym uśmiechem.
Nieudany romans i wieczór w altance
Później Weronika zauważyła, jak przy kolacji obok Jakuba siedzi efektowna blondynka w obcisłej sukience, z wyraźnym znudzeniem na twarzy. Przy sąsiednim stoliku jedna z kuracjuszek szepnęła:
– Ta młódka pewnie liczy na jego pieniądze, ale zdrowie mu już nie to. A podobno kręci się z ich magazynierem. Dlatego dziadkowi ciśnienie podskoczyło.
Weronika słuchała półuchem. Ona, jak nikt, znała wartość takich historii. Jej własny mąż odszedł kiedyś do młodszego modelu. Porzucił ją po dwudziestu latach małżeństwa, szukając „drugiej młodości”, i nigdy się nie obejrzał.
Zdrada nie zrobiła z niej cynika, ale nauczyła ostrożności. Praca, dzieci, cicha siła i chłodny rozum – to pozwoliło jej przetrwać. Teraz, po latach, dzieci podarowały jej wyjazd, by wreszcie mogła choć trochę żyć dla siebie.
Weronika upodobała sobie altankę w zacisznym zakątku parku. Było tam chłodno, cicho, a liście nad głową szeptały swoje historie. Siedziała z książką, gdy zajrzał tam Jakub.
– Mogę przysiąść? To u pani prawdziwy raj.
– Oczywiście. Tylko boję się, iż towarzyszka już pana szuka.
– Niech szuka – machnął ręką. – Niech choć na mnie energię zmarnuje.
Taniec, który zmienił wszystko
Rozmowa przeciągnęła się. Jakub okazał się subtelnym, interesującym człowiekiem, z poczuciem humoru i wzrokiem pełnym głębi. Gwarzyli aż do obiadu, a wieczorem umówili się na spacer nad jeziorem.
– A jak pani podchodzi do tańca, Weroniko? – zapytał nagle.
– Kiedyś bardzo to lubiłam…
– To chodźmy! W towarzystwie moich rówieśnic z jadalni i tak będziemy wyglądać na najmłodszych.
Rozśmieszył ją. Śmiała się i tańczyła. I dziwiła się, jak lekko robi się na sercu.
Od tej pory spotykali się codziennie. Czasem dołączała do nich ta sama blondynka, Ola. Ale wyraźnie nudziła się w ich towarzystwie. Tematy wydawały jej się niezrozumiałe, a dowcipy – „zbyt mądre”.
Zazdrość jako sygnał końca
Pewnego dnia Weronika usłyszała awanturę w sąsiednim pokoju. Kobiecy głos krzyczał histerycznie:
– Ciągle jesteś z tą starą lekarką! Ja tu już nie mam po co być!
Weronika uśmiechnęła się. „Stara” – zabawne. Zwłaszcza z ust dziewczyny, której brakowało zarówno gracji, jak i rozumu.
Nazajutrz Ola wyjechała. Jakub wreszcie odetchnął z ulgą.
Ale Weronika wciąż nie rozumiała: po co jej to wszystko? Przyjaźń? Wdzięczność? A może szuka lekarza pod ręką na wszelki wypadek?
Lecz ani razu Jakub nie mówił z nią o zdrowiu. Nie prosił o radę.
Niedziela – dzień zwierzeń
W niedzielę odwiedzili Weronikę dzieci. Syn z żoną, córka z wnukami. Urządzili piknik poza terenem uzdrowiska. Jakub obserwował z daleka.
Weronika zaprosiła go dołączyć. Przedstawiła go jako sąsiada. Jakub bez trudu wtopił się w grupę, pomagał przy grillu, śmiał się, słuchał.
Wieczorem, gdy wszyscy odjechali, spotkali się przed wejściem do sanatorium.
– Jakaś pani markotna. Wszystko w porządku?
– Po prostu dzieci odjechały. To zawsze trochę boli.
– Ma pani wspaniałe dzieci, Weroniko. Zazdroszczę w dobrym tego słowa znaczeniu. U mnie z synem było… inaczej. Jego matka zginęła w wypadku, gdy miał dziesięć lat. Ja przeżyłem. On mieszkał z moimi rodzicami, a ja próbowałem zapomnieć – najpierw w zabawie, potem w pracy. Nie chciałem się więcej żenić. Po co? Potem same znajdowały się takie Oleny…
– Rozumiem.
– Od pierwszego dnia, gdy panią zobaczyłem, pomyślałem: gdyby moja żona żyła, byłoby taka jak pani.
– Nie wiem… Ja już nie wierzę w mężczyzn. Za dużo przeszłam.
– A jednak… Może nie musimy umierać w samotności?
Gawędzili aż do rana. Dwie dojrzałe, mądre, nieco doświadczone przez życie dusze odnalazły w sobie to, co dawno uważały za stracone.
A gdy nadszedł czas wyjazdu, spakowali walizki razem. Bo wiedzieli, iż to już nie tylko spotkanie. To początek. Początek czegoś, co wydawało się niemożliwe.