Tatiana Iwanowna siedziała w swoim zimnym domku, w którym czuć było wilgoć, od dawna nikt nie sprzątał, ale wszystko było jak dawniej.

newskey24.com 17 godzin temu

Zofia Kowalska siedziała w swoim przeciągle zimnym domku, w którym pachniało wilgocią, od dawna nikt nie porządkował, ale wszystko było znajome to ona była gospodarzem, choć energia już pożerały troski, a nie wiedziała, od czego zacząć.

Serce ściskała uraza, łez już nie było, bo całe życie płakała po drodze.

Myślała, iż stare mury leczą, i dusza z czasem się poprawi.

W płaszczu i cieplejszej czapce siedziała, ręce i nogi mroziły. Położywszy głowę na stole, Zofia zaczęła przeglądać wspomnienia.

Najcenniejszym, co miała, była córka Grażynka. Od narodzin chorowała, mąż ciągle warczał: To nie szansa, dziewczyno, nie śpisz nocami, lekarstwa wlewasz, lepiej zdrowe dziecko daj! A jak? Z trudem do końca ciąży dotarła, w czterdziestu dwóch latach urodziła, a już nie myślała o szczęściu dwójkę straciła w wczesnym okresie, więc nadziei na kobiecą euforia nie miałam.

Wkrótce mąż odpadł do sąsiedniej wsi, zamieszkał w „Nowej Wiosce”, poślubił nową żonę i choćby nie chciał słyszeć o chorym potomku.

Grażynka rosła, z roku na rok była silniejsza, piękniejsza. Matka nie zauważyła, jak dziewczynka przerodziła się w dorosłą kobietę, a na barkach matki spadło wiele obowiązków: sumiennie pracowała w gminnym gospodarstwie, domowe sprawy same w sobie były ciężkie, córka pomagała, ale bez mężczyzny w wiosce ciężko.

Zofia mieszkała z nimi, a później dołączyła teściowa, kiedy sama nie mogła już dłużej żyć samotnie. Do Zofii podchodził wdowiec, ale ona go odrzuciła wstyd przed córką. Jak mogę wprowadzić mężczyznę do domu, kiedy nie potrzebujemy nikogo? Jestem zamężna, mam już córkę, to wszystko, by żyć dla Grażynki. Dwie starsze babcie też były ciężarem teściowa nie wstawała z łóżka, ciągle prosiła o szklankę wody albo o przewrócenie się na drugi bok.

Grażynka zdobyła wykształcenie, poznała przystojnego mężczyznę, poślubiła się z miłości. Dwa lata później urodziła Anielkę (Jadzia).

Grażynka nie chciała siedzieć w domu, a i pieniądze potrzebne były jeszcze płacili kredyt hipoteczny. Zaczęła błagać matkę:

Mamusiu, kochana, przeprowadź się do nas, będzie ci wesoło i nam pomożesz, babcie już nie ma, a ci sama nie jest lekko.

Nie, Grażynko, mam krowę, starą kotkę, ogródek, jak mam zostawić dom?

Sprzedaj tę krowę, ma mało mleka, a kotkę weź sąsiadka, dobra sąsiadka Pani Nura nie odmówi. Za tydzień czekamy na ciebie!

Zofia nie mogła odmówić własnej córce kto inny pomoże? Kotka i krowa trafiły pod opiekę sąsiadki, a syn, synowa i wnuki pomagali, obiecując pilnować dachu.

Tak Zofia przeniosła się do miasta. Córka z zięciem pracowali do późna, a ona z wnuczką poszła na spacer, nakarmiła i jeszcze udążyła przygotować obiad.

Jadzia była prawie identyczna z mamą, nie brakowało w niej ducha babci, dni i noce spędzały razem, a na szczęście dziewczynka prawie nie chorowała.

W czwartej klasy Grażynka postanowiła wysłać maluchę do przedszkola dziecko potrzebuje rozwijać się, spotykać rówieśników.

Jednak stosunek matki nagle się zmienił: zięć ciągle niezadowolony, Grażynka twierdziła, iż z mężem kłóci się często przez mamę, a babcia rozpuszczała wnuczkę, nieposłuszne dziecko rosło, przedszkole z łzami opuszczało, a babcię kochała bardziej niż własną matkę.

Zofia nie rozumiała, co nie tak, ale nie spodziewała się takiego rozliczenia od własnej córki:

Ty, mamo, już nas nie potrzebujesz, jedź do domu, Jadzia chodzi do przedszkola, kredyt spłaciliśmy, widzisz, w dwupokojowym mieszkaniu ciasno, i tak ci będzie lepiej.

Chciała po prostu umierać na miejscu, nie myślała, iż tak to wyjdzie, a jak można tak powiedzieć matce?

Spakowała kilka rzeczy, wsiadła na autobus, myśląc tylko o tym, by nie rozpłakać się. Jadzia za nią szła, prosząc babcię o spacer.

Zięć zawiózł ją na dworzec, milczał, nie pożegnał się. Co z nim, córka nie wyszła z kuchni, choć kochała ją, to matka wiedziała, iż serce jej krwawiło.

Tak znalazła się w domu. Na dworze zaczął padać deszcz, a zimno jeszcze bardziej wdzierało się w kości. Zofia jakby we śnie usłyszała szorstki głos i przekleństwa. Do domu weszła sąsiadka.

Ojej, Tania, to ty? Myślałam, iż ktoś chce twojego domu obrabować. Cześć! Co ty tu siedzisz w ciemności, wstawaj, chodźmy do nas. No dalej, moja Hania robi naleśniki, usiądziemy, pogadamy, tak dawno się nie widzieliśmy.

Sąsiadka prawie wyciągała Zofię za rękę, opowiadając:

Moi wnuki już chodzą do szkoły, świetnie się uczą, nie kombinują, a twoja krowa w tym roku dała cielątko, które postanowiliśmy zostawić w gospodarstwie, zobaczysz, jaka piękna, nie sprzedawaj jej, weź ją dla siebie.

Dzieci przywitały ją radośnie, kotka została przywieziona, opowiadały, jaka jest mądra i pieszczotliwa. Puszek zaczął mruczeć, rozpoznał swoją właścicielkę.

Teraz chciało się płakać ze szczęścia, iż nie jest już sama, słuchała opowieści o wsi, o wesołym życiu wielkiej rodziny, wszyscy się śmiali, a najważniejsze nikt nie pytał, dlaczego wróciła, nie uprzedził.

Syn sąsiadki po kolacji rzekł:

Nasz dom duży, ty, ciociu Tania, zostań u nas, choćby nie myśl o odjeździe, nie wypuścimy cię. Naprawię dach, przywiozę drewno, i piec przytomię, rurę wyczyścię. Jak podrasuję twój dom, to możesz przejść, a może ci się u nas spodoba i zostaniesz na stałe.

Chuda staruszka siedziała i uśmiechała się, poczuła ciepło, serce ogrzała ludzka dobroć.

Życie w Kozienicach…

Idź do oryginalnego materiału