Tatusiu, będę jadła bardzo mało. Nie odwoź mnie do domu dziecka błagała dziewczynka, ocierając łzy.
W małej wiosce, gdzie ulice tonęły w kurzu, a domy stały blisko siebie, mieszkała zwyczajna rodzina. Jan i Katarzyna ludzie, którzy wiele przeszli w życiu. Nie byli bogaci, ale nie głodowali. Ich dni wypełniała praca na roli, troska o dzieci i domowe obowiązki. Wydawało się, iż ich życie jest pełne i kompletne. Aż pewnego dnia wszystko się zmieniło.
Katarzyna dowiedziała się, iż znów jest w ciąży.
Jan był człowiekiem praktycznym i rozważnym. Uważał, iż powiększenie rodziny, gdy ledwo starcza na wykarmienie trojga dzieci, to szaleństwo. Pieniędzy brakowało choćby na najpotrzebniejsze rzeczy, a tu jeszcze jeden głód do nakarmienia.
Kasia, zupełnie straciłaś rozum? Masz już czterdzieści trzy lata! Ledwo radzimy sobie z tymi, które mamy, a teraz Jan długo szukał słów, by wyrazić swoje rozczarowanie.
Ale Katarzyna była nieugięta. Czuła, iż to dziecko musi się urodzić. Dla niej była to decyzja głęboko osobista, ważniejsza niż wszystkie argumenty rozsądku.
Gdy na świat przyszła Małgosia, Jan choćby nie pojechał po żonę do szpitala. Narodziny dziewczynki były dla niego jakby gdzieś na marginesie jego życia. Gdy wrócił do domu, wszystko wyglądało tak samo tylko teraz wśród domowników była jeszcze jedna mała dziewczynka, która niemal od razu zniknęła w cieniu reszty rodziny.
Janie, popatrz, jaka śliczna! Katarzyna patrzyła na noworodka z miłością, ale w oczach męża nie było ani odrobiny ciepła.
Młodsza córka dorastała w cieniu starszego rodzeństwa i chłodnego ojca. Siostry i brat prawie nie zauważali jej istnienia. Katarzyna starała się dać Małgosi wszystko, co mogła, ale jej siły nie były nieskończone. Często dziewczynka zostawała sama, zatopiona w swoich myślach, próbując zrozumieć, dlaczego ojciec, którego tak pragnęła zyskać, nie zwraca na nią uwagi.
Małgosia marzyła, iż jeżeli zrobi coś wyjątkowego, ojciec w końcu ją zauważy. choćby w wieku sześciu lat wierzyła, iż może zacznie się z nią bawić lub choćby się odezwie. Śledziła go wzrokiem, gdy rozmawiał z innymi dziećmi, ale on zawsze odwracał oczy.
Tato, zobacz, jakie jagody zebrałam! pewnego dnia podbiegła do niego z koszykiem pełnym malin.
Ale Jan tylko się skrzywił:
Postaw na stole, nie mam czasu.
Pewnego dnia, gdy Małgosia skończyła sześć lat, poszła z mamą do lasu na grzyby. Z euforią zbierała ulubione grzyby ojca, marząc, iż tego wieczoru zjedzą razem rodzinny obiad. Wierzyła, iż w ten sposób zdobędzie choć trochę jego uwagi.
Ale los postanowił inaczej. Nagle lunął deszcz. Katarzyna, spiesząc się do domu, potknęła się o korzeń i upadła. Przestraszona Małgosia upuściła wiaderko z grzybami i pobiegła do domu.
Tato, mama się przewróciła! krzyknęła, łapiąc powietrze.
Jan siedział przy stole i nie od razu zrozumiał, co się dzieje.
Mama nie wstaje! powtarzała Małgosia, wskazując w stronę lasu.
Rodzina rzuciła się na pomoc. Gdy dotarli na miejsce, Katarzyna leżała nieruchomo. Lekarze później powiedzieli, iż zmarła na miejscu, uderzywszy głową o pień.
Po tym dniu życie Małgosi zmieniło się na zawsze. Jan, pochowawszy żonę, zaczął obwiniać najmłodszą córkę.
To twoja wina! krzyczał na Małgosię, gdy płakała w kącie. Ty ją zabiłaś!
Starsze dzieci, wspierając ojca, domagały się, by pozbył się winowajczyni. Otoczona nienawiścią i oskarżeniami, Małgosia czuła, jak jej świat się rozpada. Nie rozumiała, dlaczego nikt jej nie kocha i dlaczego cały ból rodziny spadł właśnie na nią.
Tato, wyrzuć ją! To przez nią mamy już nie ma nalegała starsza siostra, patrząc na ojca z pretensją.
Gdy babcia Jana, widząc te sceny, zabrała Małgosię do siebie, dziewczynka odetchnęła z ulgą. Ale niedługo zrozumiała, iż i tu nie jest mile widziana. Pewnego dnia przypadkiem podsłuchała rozmowę między babcią a ojcem.
Nie ma dla niej miejsca u nas, mamo mówił Jan. Ty sama już nie jesteś młoda, by dźwigać kolejne dziecko.
Małgosia zastygła za drzwiami, czując, jak każde słowo ją rani.
Ale ona jest takim samym dzieckiem jak reszta. Jak można oddać ją do domu dziecka? sprzeciwiła się babcia.
A jak mam wykarmić czworo? odparł Jan z lodowatą obojętnością.
Nie wytrzymała. Wypadła do nich.
Tatusiu, będę jadła bardzo mało! Proszę, nie oddawaj mnie do domu dziecka! błagała, ocierając łzy drżącymi rękami.
Ale ojciec tylko odwrócił się, jakby jej słowa były nic nieznaczącym szmerem.
Przyzwyczajenie się do domu dziecka okazało się niezwykle trudne. Długo Małgosia czekała, iż ktoś po nią wróci. Ale z czasem zrozumiała nikt nie przyjdzie. Gdy dorośli przychodzili wybierać dzieci, wszystkie biegły do nich z nadzieją wszystkie oprócz Małgosi. jeżeli choćby własny ojciec ją odrzucił, to po co komukolwiek jeszcze miała być potrzebna?
Lata mijały, a gdy Małgosia skończyła dom dziecka, postanowiła wrócić do rodzinnej wsi. Głęboko w sercu miała nadzieję, iż zobaczy choć cień euforii czy akceptacji. Ale rzeczywistość okazała się znacznie surowsza.
Gdy przekroczyła próg domu, starsza siostra, która ledwo ją rozpoznała, powitała ją lodowatym spojrzeniem.
Małgośka, nie ma tu dla ciebie miejsca. Po co przyjechałaś? rzuciła ostro.
Małgosia przełknęła ślinę, czując, jak każde słowo siostry wbija się w jej serce, ale starała się zachować spokój.
To przecież też mój dom. Wróciłam powiedziała, starając się brzmieć pewnie, ale głos jej zadrżał.
Siostra tylko prychnęła z pogardą.
Wracają tam, gdzie ich czekają. A tu nikt na ciebie nie czeka. Tu mieszkam ja z rodziną i ojciec. Nie ma tu dla ciebie miejsca powiedziała z zimną stanowczością, jakby dawno zdecydowała o losie Małgosi.
W tym momencie z domu wyszedł ojciec. Zatrzymał się, widząc najmłod