Tatusiu, będę jeść bardzo mało. Nie zabieraj mnie do domu dziecka – błagała dziewczynka, ocierając łzy.

twojacena.pl 3 dni temu

Tatusiu, będę jadła bardzo mało. Nie oddawaj mnie do domu dziecka błagała dziewczynka, ocierając łzy płynące po policzkach.
W małej wsi, gdzie ulice tonęły w kurzu, a domy stały blisko siebie, żyła zwyczajna rodzina. Marek i Ewa ludzie, którzy w życiu widzieli już niejedno. Nie byli bogaci, ale głód im nie doskwierał. Ich dni wypełniała praca na roli, opieka nad dziećmi i domowe obowiązki. Wydawało się, iż ich życie jest pełne i ustabilizowane. Aż pewnego dnia wszystko się zmieniło.
Ewa dowiedziała się, iż znów jest w ciąży.
Marek był człowiekiem praktycznym i oszczędnym. Uważał, iż powiększanie rodziny w ich sytuacji to szaleństwo ledwo dawali radę wykarmić trójkę dzieci, a tu nagle jeszcze jedna osoba.
Ewa, oszalałaś? Masz już czterdzieści trzy lata! Ledwo sobie radzimy z tymi, co są, a teraz Marek długo szukał słów, by wyrazić swoje rozczarowanie.
Ale Ewa była nieugięta. Czuła, iż to dziecko musi się urodzić. Dla niej ta decyzja była czymś więcej niż tylko rozsądkiem to było coś głębszego, serdecznego.
Gdy na świat przyszła Zosia, Marek choćby nie pojechał odebrać Ewy ze szpitala. Narodziny dziewczynki były dla niego jakby gdzieś na marginesie jego życia. Gdy wrócił do domu, wszystko wyglądało tak samo tylko teraz wśród domowników była jeszcze jedna mała dziewczynka, która od razu zniknęła w tłumie starszych rodzeństwa.
Marek, zobacz, jaka ona jest śliczna! Ewa patrzyła na noworozką z miłością, ale w oczach męża nie było ani iskry ciepła.
Najmłodsza córka rosła w cieniu starszych dzieci i chłodnego ojca. Siostry i brat prawie jej nie zauważali. Ewa starała się dać Zosi wszystko, co mogła, ale jej siły nie były nieskończone. Często dziewczynka zostawała sama, zatopiona w myślach, zastanawiając się, dlaczego ojciec, którego tak pragnęła zaskarbić, nie zwraca na nią uwagi.
Zosia marzyła, iż jeżeli zrobi coś wyjątkowego, tata w końcu ją dostrzeże. choćby jako sześciolatka wierzyła, iż może zacznie się z nią bawić albo chociaż zagada. Śledziła go wzrokiem, gdy rozmawiał z rodzeństwem, ale zawsze odwracał wzrok.
Tato, popatrz, jakie jagody zebrałam! pewnego dnia podbiegła do niego z koszykiem pełnym malin.
Ale Marek tylko się skrzywił:
Postaw na stole, nie mam czasu.
Pewnego dnia, gdy Zosia skończyła sześć lat, poszła z mamą do lasu po grzyby. Z euforią zbierała ulubione grzyby ojca, marząc, iż tego wieczoru razem zjedzą rodzinny obiad. Wierzyła, iż w ten sposób zdobędzie choć trochę jego uwagi.
Ale los zdecydował inaczej. Nagle zaczął się ulewny deszcz. Ewa, spiesząc się do domu, potknęła się o korzeń i upadła. Przestraszona Zosia upuściła wiaderko z grzybami i pobiegła do domu.
Tato, mama upadła! krzyknęła, łapiąc powietrze po biegu.
Marek siedział przy stole i nie od razu zrozumiał, co się dzieje.
Mama nie wstaje! powtarzała Zosia, wskazując w stronę lasu.
Rodzina ruszyła na pomoc. Gdy dotarli na miejsce, Ewa leżała nieruchomo. Lekarze później powiedzieli, iż zmarła od razu, uderzając głową o pień.
Od tego dnia życie Zosi zmieniło się na zawsze. Marek, po pogrzebie żony, zaczął obwiniać najmłodszą córkę.
To twoja wina! krzyczał na Zosię, gdy płakała w kącie. Zabiłaś ją!
Starsze dzieci, wspierając ojca, domagały się, by pozbył się winowajczyni. Otoczona nienawiścią i oskarżeniami, Zosia czuła, jak jej świat się rozpada. Nie rozumiała, dlaczego nikt jej nie kocha i dlaczego cały ból rodziny spadł akurat na nią.
Tato, wyrzuć ją! To przez nią mamy już nie ma nalegała najstarsza siostra, patrząc na ojca z goryczą.
Gdy babcia Marka, widząc te sceny, zabrała Zosię do siebie, dziewczynka odetchnęła z ulgą. Ale niedługo zrozumiała, iż i tu nie jest chciana. Pewnego dnia podsłuchała rozmowę między babcią a ojcem.
Nie ma dla niej u nas miejsca, mamo mówił Marek. Sam jesteś już starszy, nie dasz rady wychować jeszcze jednego dziecka.
Zosia zastygła za drzwiami, czując, jak każde słowo rani ją jak nóż.
Ale to przecież twoje dziecko, tak samo jak reszta. Jak możesz oddać ją do domu dziecka? sprzeciwiła się babcia.
A jak mam wykarmić czwórkę? odparł Marek z lodowatym chłodem.
Nie wytrzymała. Wypadła do nich.
Tatusiu, ja będę jadła bardzo mało! Proszę, nie oddawaj mnie do domu dziecka! błagała, ocierając łzy drżącymi rękami.
Ale ojciec tylko odwrócił głowę, jakby jej słowa były dla niego niczym.
Przyzwyczajenie się do domu dziecka okazało się trudne. Długo Zosia czekała, iż ktoś po nią wróci. Ale z czasem zrozumiała nikt nie przyjdzie. Gdy dorośli przychodzili wybierać dzieci, wszystkie biegły do nich z nadzieją tylko nie Zosia. jeżeli choćby własny ojciec ją odrzucił, to po co miałaby być komukolwiek potrzebna?
Minęły lata. Gdy Zosia skończyła dom dziecka, postanowiła wrócić do rodzinnej wsi. Głęboko w sercu miała nadzieję, iż zobaczy choć cień euforii lub akceptacji. Ale rzeczywistość okazała się o wiele surowsza.
Gdy przekroczyła próg domu, najstarsza siostra, która ledwo ją poznała, powitała ją lodowatym spojrzeniem.
Zocha, nie masz tu czego szukać. Po co przyszłaś? powiedziała twardo.
Zosia przełknęła ślinę, czując, jak każde słowo wbija się w jej serce, ale starała się zachować spokój.
To przecież też mój dom. Wróciłam odparła, starając się brzmieć pewnie, ale głos jej zadrżał.
Siostra tylko prychnęła z pogardą.
Wraca się tam, gdzie na nas czekają. A tu nikt na ciebie nie czeka. Tu mieszkam ja z rodziną i ojciec. Nie ma tu dla ciebie miejsca powiedziała stanowczo, jakby dawno zdecydowała o losie Zosi.
W tym momencie z domu wyszedł ojciec. Zatrzymał się, widząc najmłodszą córkę. Jego twarz była pusta, jakby patrzył na nikogo. Zosia, poczuwszy słabą iskierkę nad

Idź do oryginalnego materiału