Ten trend wśród młodych mnie przeraża. Wychowujecie życiowe niedorajdy

mamadu.pl 8 miesięcy temu
Zdjęcie: Młodzi dorośli wracają do rodziców, kiedy spotkają ich niepowodzenia. fot. Andrea Piacquadio/Pexels


Pokolenie zetek wielu milenialsom jawi się jako oderwane od rzeczywistości i zupełnie nieżyciowe. Napisała do nas czytelniczka, która uważa, iż zjawisko dzieci-bumerangów, które występuje wśród dzisiejszych 20-latków, to coś szkodliwego: nie tylko dla nich samych, ale również ich rodziców.


Dorosłość=samodzielność


"Jakiś czas temu w waszym portalu ukazał się artykuł o pokoleniu bumerangów. Czytam te treści dotyczące młodszych pokoleń, choć często czuję się całkowicie oderwana od rzeczywistości, bo nie rozumiem motywacji wielu działań pokolenia Z czy alf. Staram się jednak nadążać, bo sama mam dzieci, więc to dla mnie jakiś rodzaj wiedzy i świadomości, który dotyczy także ich pokolenia" – zaczyna swój list nasza czytelniczka.

"Kiedy jednak czytam o tym, iż dorośli ludzie wracają do rodziców i to jest dobry trend, trochę czuję się jak dziaders, bo zalewa mnie fala złości. Pokolenie bumerangów to według definicji pokolenie młodych dorosłych, którzy opuścili rodzinny dom, żeby stać się samodzielni i niezależni od rodziców. Uważam, iż w pewnym wieku jest to wskazane. Sama jestem przed 40 i w moim pokoleniu normalne było, iż zaraz po zakończeniu szkoły średniej szło się na studia, do pracy, a niektórzy studiowali zaocznie, pracując w tygodniu.

Byłam wychowana w czasach, w których naturalne było wkraczanie w dwudziestkę, będąc samodzielnym, uczącym się niezależności, starającym się z podniesioną głową radzić sobie z życiowymi trudnościami. Sama szukałam sobie mieszkania w obcym mieście, starałam się żyć za kilkadziesiąt złotych tygodniowo, które dostawałam od rodziców jako studentka dzienna. Czasy były inne, bo wszystko jednak w sklepach było tańsze, ale też ludzie żyli skromniej (przynajmniej ja i moje otoczenie)".

Wraca pod skrzydła mamusi


Kobieta przyznaje, iż nie rozumie wielu dzisiejszych metod wychowawczych: "Dziś, kiedy słyszę, iż ludzie przed 30 wracają na garnuszek rodziców, bo coś im w życiu nie wyszło, czuję żenadę. Sama znajdowałam się w różnych życiowych sytuacjach, ale raczej starałam się zachować jak dorosła, odpowiedzialna osoba i radziłam sobie sama.

Oczywiście, mogłam pogadać z rodzicami, miałam ich wsparcie emocjonalne, a jak było trzeba to i finansowe. Ale powrót do ich domu i całkowita zależność byłyby dla mnie wtedy całkowitą porażką. Myślę, iż czułabym się jeszcze gorzej, niż ponosząc jakąś klęskę w życiu. Może mogłabym to zrozumieć u kogoś, kto stracił kompletnie wszystkie pieniądze, nie stać go na wynajem pokoju itp.

Ale to też dla mnie byłoby chwilowe rozwiązanie, tylko żeby odbić się od dna. Tymczasem dzisiejsze pokolenie bumerangów wraca do rodziców nie z podkulonymi ogonami, ale dumne jak paw i jeszcze wymaga, by je głaskać po głowie i wspierać. No przepraszam bardzo, ale dla mnie to przesada. Trzeba wspierać psychicznie i emocjonalnie, ale nie zagłaskiwać, nieprawdaż?".

Nie róbcie dzieciom krzywdy


"Rozumiem, iż postawa rodziców w tym momencie powinna być uległa i wsparciowa. Ale sama raczej oczekiwałabym motywacyjnego kopa, a nie rocznego głaskania po głowie. Jak ci ludzie mają być dorośli, samodzielni, odpowiedzialni, kiedy z każdą błahostką lecą na skargę do mamusi, a ta bierze je w ramiona i tylko zapewnia o tym, iż jakoś się ułoży? Serio?

Ostatnio choćby czytałam, iż dla pokolenia zetek nie jest problemem pójście na rozmowę o pracę z rodzicem. I jak to słyszę, to nie czuję, iż w ten sposób wspieramy tych młodych ludzi. Raczej jestem zażenowana i uważam, iż takimi działaniami robimy im ogromną krzywdę, bo to pokolenie totalnie błądzi we mgle i pewnie nie radzi sobie choćby z codziennymi prostymi czynnościami jak robienie zakupów czy otworzenie puszki z konserwą. Jak możecie tak ich rozpieszczać?

Może, zamiast tego, warto byłoby nauczyć ich życia, dać narzędzia do bycia samodzielnym i nie roztkliwiać się nad każdym drobnym niepowodzeniem? Mam tylko nadzieję, iż moje dzieci będą dorastać w całkowicie innych przekonaniach niż obecni 20-latkowie. Nie chciałabym, żeby były życiowymi pokrakami.

Poza tym rodzice po dorośnięciu dzieci mają prawo do odpoczynku, wreszcie korzystania z życia. Myślicie, iż są tacy szczęśliwi, iż nagle, zamiast podróżować, spełniać pasje, opiekować się wnukami, muszą niańczyć prawie 30-latka, który wraca na próg rodzinnego domu ze zdaniem na ustach: 'Znowu w życiu mi nie wyszło'?" – kończy swoją wiadomość czytelniczka.

Idź do oryginalnego materiału