Wczoraj teściowa zebrała całą rodzinę, żeby ogłosić, kto co dostanie. Rozumiem, iż ktoś może mnie ocenić, ale po prostu żal mi mojego męża. Wieczorem jego matka – Jadwiga Stanisławowska – postanowiła zorganizować rodzinne spotkanie. Przyjechali wszyscy: dzieci, wnuki, synowe. Wydawało się, iż to zwykłe rodzinne spotkanie przy herbacie. Ale nie. Zebrała nas, żeby ogłosić… kto i co otrzyma po jej śmierci. Tak, właśnie tak. Rozdała majątek już teraz, żeby – jak powiedziała – „potem nie było kłótni”. Ale po tej rozmowie pokój w rodzinie chyba nie przetrwa.
Kiedy Jadwiga Stanisławowska powiedziała: „Mieszkanie w centrum miasta dostanie młodszy – Bartek”, mężowi, Krzysztofowi, dosłownie zadrżały ręce. Potem dodała: „A starszemu synowi, Krzysztofowi, zostawiam domek letniskowy na wsi. Kinga (to ja) dostanie rodzinne biżuterie i zastawę po babci. Reszta dostanie po trochu – kto akcje, kto mikrofalówkę, kto stary zegar po dziadku”. Wszyscy przy stole wymienili się spojrzeniami. Delikatnie mówiąc – byli w szoku. A ja poczułam, jak coś ściska mnie w środku od tej niesprawiedliwości.
Kiedy goście zaczęli się rozchodzić, Krzysztof, mimo ogromnego zakłopotania, podszedł do matki. Zapytał spokojnie, bez wyrzutu:
– Mamo, dlaczego zdecydowałaś się podzielić wszystko właśnie tak? Nie sprzeciwiam się, to twoje prawo. Ale można było inaczej. Po prostu wytłumacz – dlaczego?
I oto, co usłyszał. Okazało się, iż w młodości rodzice inwestowali przede wszystkim w Krzysztofa. Mieli nadzieję, iż zostanie dyplomatą, będzie żył i pracował za granicą. Dumali nim, pomogli zorganizować wystawne wesele. I choćby zajmowali się wnukiem, gdy my byliśmy młodzi. Więc, jak mówiła, starszy syn już dostał swoją część troski, uwagi i pomocy.
A Bartka, młodszego, zawsze gdzieś pomijali. Raz praca, raz obowiązki, raz starszy z problemami… Więc wyrósł na zagubionego. Rzucił studia, nie zrobił kariery w sporcie, ożenił się z pierwszą, która się zgodziła. Teraz mieszka z żoną i dzieckiem w mieszkaniu jej rodziców. On zostaje w domu z maluchem, ona pracuje i zarabia więcej. Własne mieszkanie to dla nich marzenie, a o kredycie choćby nie myślą. Jadwiga powiedziała: „On jest słaby, bo my go wtedy nie wspieraliśmy. Chcę, żeby miał chociaż mieszkanie”.
Ale tu właśnie jest problem – my z Krzysztofem nie żerujemy na rodzicach. Wzięliśmy kredyt, kupiliśmy własne mieszkanie, pracujemy. Staraliśmy się sami. Dlaczego teraz wychodzi na to, iż jesteśmy karani „za zasługi”?
Rozumiem, iż takie decyzje to prywatna sprawa każdego. Ale i tak jest mi przykro. Do głębi serca. Nie za siebie, ale za męża. On milczy, nie narzeka, ale widzę – to go zabolało. I nie wiem, jak teraz mamy rozmawiać z Jadwigą Stanisławowską. Po takiej „rozdzielni” choćby nie mam ochoty z nią gadać. Przecież gdy rodziców już nie ma, zostaje tylko pamięć. A ta może być jasna… albo gorzka.