Teściowa prawie zaszkodziła mojemu synowi swoimi “troskliwymi” metodami, a mąż tylko wzruszył ramionami…

newsempire24.com 23 godzin temu

Teściowa o mało nie zabiła mojego syna swoimi “troskliwymi” metodami. A mąż tylko wzruszył ramionami…

Nie wiem, jak to wytłumaczyć Wandzie Kazimierównie, mojej teściowej, ale chyba kompletnie nie rozumie, iż jej ślepa “miłość” i domowa medycyna mogą kosztować nasze dziecko życie. Owszem, w teorii mamy ten sam cel – wychować zdrowego, szczęśliwego wnuka. Tyle iż jej metody coraz częściej zamieniają moje życie w koszmar, a mojego syna – w królika doświadczalnego.

Wszystko zaczęło się, gdy Tomek poszedł do przedszkola. Właśnie skończył trzy lata i, jak to bywa, zaczął chorować co chwilę. Dwa dni w grupie – i znów gorączka, katar, kaszel, ospa… Po urlopie macierzyńskim wróciłam do pracy w towarzystwie ubezpieczeniowym, gdzie nikt nie robił żadnych taryf ulgowych. L4 to twój prywatny problem. Musiałam poprosić o pomoc teściową. Mieszka niedaleko, jest na emeryturze, zgodziła się z radością.

Szybko okazało się jednak, iż Wanda Kazimierówna nie ma pojęcia o medycynie, ale jest przekonana, iż wie wszystko. Zaczęła “leczyć” Tomka na własną rękę: syropiki, kropelki, tabletki – wszystko według rad sąsiadki lub programu w telewizji. Zostawiałam instrukcje: co, kiedy i w jakiej dawce. Ale teściowa po prostu ignorowała moje notatki. A ja milczałam. Bo nie miałam z kim zostawić syna, a prosić więcej nie było kogo.

Milczałam, aż pewnego dnia Tomka nie zaczęło dławić. Wróciłam wcześniej z pracy – czy to intuicja, czy przeznaczenie, nie wiem. Jego twarz była opuchnięta, oczy nabiegłe, usta sine. Od razu zrozumiałam – alergia. Znalazłam w lodówce ampułkę deksametazonu, którą trzymałam na wszelki wypadek, zrobiłam zastrzyk. Po pół godzinie syn zaczął oddychać.

Miałam ochotę oszaleć. A potem zajrzałam do apteczki teściowej – i wszystko stało się jasne. Dała dziecku jednocześnie syrop na kaszel, krople “na odporność” i jeszcze jakieś kolorowe drażetki, które “poleciła jej sąsiadka z szóstego piętra”. To właśnie te “kropelki na odporność” wywołały potworną reakcję.

Nie mogłam już milczeć.
— Wando Kazimierówno, proszę, nie podawaj Tomkowi niczego, czego nie zatwierdziłam. Wszystkie potrzebne leki zostawiam, podpisuję, tłumaczę. Mógł umrzeć!
— Marysiu, no co ty… Chciałam, żeby szybciej wyzdrowiał. I co w tym złego – kaszel i katar. Syropik dałam, kropelki…
— Te kropelki mogły go zabić! Dlaczego nie wezwałaś karetki?!
— No, karetka… A nuż niepotrzebnie? I tak przyszłaś na czas, wszystko się skończyło. Czy od miłości ktoś umarł?…

W tej chwili do mieszkania wszedł mąż.
— O co tu chodzi?
Teściowa z udawanym urazem:
— Twoja żona mówi, iż źle pilnuję Tomka. Pewnie teraz sama będzie z nim siedzieć.

— Maryś, no po co tak? — wtrącił się Krzysiek. — Mama nam pomaga: i obiad ugotuje, i za dzieckiem popatrzy. Czemu ją krytykujesz?
— A wiesz, iż przez jej “pomoc” Tomek o mało nie umarł? Że go tak nakarmiła, iż dostał strasznej alergii? Gdybym wróciła później, nie dałoby się go uratować.

— No przecież dobrze się skończyło! Mama już nie będzie dawała leków, prawda, mamo?
— Oczywiście. Chciałam przecież jak najlepiej…

A potem powiedział stanowczo:
— Dość. Zjedzmy kolację, jestem głodny.

Chciałam krzyczeć. Ale przemilczałam to. A gdy Wanda Kazimierówna wyszła, spróbowałam porozmawiać z Krzysiem.

— W ogóle pojąłeś, co się stało? Widziałeś, w jakim stanie był twój syn?
— Widziałem. Ale mama obiecała, iż już nie będzie.
— Obiecała… A co gwarantuje, iż jutro nie poda czegoś innego?
— Wiesz przecież, iż kocha Tomka. Co mam teraz zrobić? Wynająć nianię?
— Tak!
— Czyli mojej mamie nie ufasz, a obcej kobiecie – tak?

— Po tym, co zobaczyłam – tak. Bo obca niania przynajmniej nie będzie eksperymentować z lekami. Zaczynam szukać. I gdybyś sam widział, jak się dusił, zrozumiałbyś mnie.

W nocy nie mogłam zasnąć. Wciąż wydawało mi się, iż Tomek znów sinieje, a ja nie nadążam. Utknęłam w windzie, a on tam, sam, i tylko “troskliwa” babcia z garścią tabletek.

Rano otworzyłam laptopa i zaczęłam szukać niani. Może będzie obca, ale przynajmniej nauczę ją trzymać się instrukcji. I przede wszystkim – nie będzie ukrywać przede mną, czym nakarmiła moje dziecko.
Może teściowa chciała dobrze. Ale zbyt często droga na OIOM wyłożona jest właśnie takimi dobrymi chęciami…

Idź do oryginalnego materiału