Teściowa prawie zaszkodziła mojemu synowi swoimi „troskliwymi” metodami, a mąż tylko wzruszył ramionami…

newsempire24.com 19 godzin temu

Teściowa prawie zabiła mojego syna swoimi „troskliwymi” metodami. A mąż tylko wzruszył ramionami…

Nie wiem, jak to wytłumaczyć Wandzie Stanisławównie, mojej teściowej, ale chyba zupełnie nie rozumie, iż jej ślepa „miłość” i domowa medycyna mogą kosztować nasze dziecko życie. Tak, teoretycznie mamy ten sam cel — wychować zdrowego, szczęśliwego wnuka. Tylko jej metody coraz częściej zamieniają moje życie w koszmar, a mojego syna — w królika doświadczalnego.

Wszystko zaczęło się, gdy Tomek poszedł do przedszkola. Miał właśnie trzy latka i, jak to bywa, zaczął chorować co chwilę. Dwa dni w grupie — i znów gorączka, katar, kaszel, ospa… Wróciłam do pracy w firmie ubezpieczeniowej po macierzyńskim, a tam nikt nie robił żadnych taryf ulgowych. Zwolnienia lekarskie? Twój problem. Musiałam prosić o pomoc teściową. Mieszka niedaleko, jest na emeryturze, zgodziła się z radością.

Ale gwałtownie okazało się, iż Wanda Stanisławównie w medycynie kompletnie się nie zna, za to jest pewna, iż wie wszystko. Zaczęła „leczyć” Tomka po swojemu: syropki, kropelki, tabletki — wszystko według rad sąsiadki albo z telewizji. Zostawiałam instrukcje: co, kiedy i w jakiej dawce. Ale teściowa po prostu ignorowała moje notatki. A ja milczałam. Bo nie miałam wyjścia — nie mogłam zostawić syna samego, a pomocy prosić nie było u kogo.

Milczałam, aż pewnego dnia Tomka zaczęło dusić. Wróciłam wcześniej z pracy — instynkt, przeznaczenie, sama nie wiem. Jego twarz już puchła, oczy nabiegły krwią, usta zrobiły się sine. Od razu zrozumiałam — alergia. Znalazłam w lodówce ampułkę deksametazonu, którą trzymałam na wszelki wypadek, zrobiłam zastrzyk. Po pół godzinie syn zaczął oddychać.

Omal nie oszalałam. Potem zajrzałam do apteczki teściowej — i wszystko stało się jasne. Dała dziecku jednocześnie syrop na kaszel, krople „na odporność” i jeszcze jakieś kolorowe drażetki, które „poleciła sąsiadka z szóstego piętra”. To te „krople odpornościowe” wywołały tę potworną reakcję.

Nie mogłam już milczeć.
— Wando Stanisławówno, proszę, nie podawaj Tomkowi niczego, czego nie zatwierdziłam. Wszystkie potrzebne leki zostawiam, podpisuję, tłumaczę. Mógł umrzeć!
— Marysiu, no co ty… Chciałam tylko, żeby szybciej doszedł do siebie. To przecież tylko kaszel i katar. Dałam syropek, kropelek…
— Te kropelki mogły go zabić! Dlaczego nie wezwałaś karetki?!
— No, karetka… A nuż na próżno? No i ty przecież przyszłaś w porę, wszystko się dobrze skończyło. Czy od miłości ktoś umarł?..

Wtedy wszedł mąż.
— O co tu chodzi?
Teściowa z udawanym urażeniem:
— Twoja żona twierdzi, iż źle pilnuję Tomka. Pewnie teraz sama z nim zostanie.

— Maryś, no po co tak? — wtrącił się Krzysiek. — Mama nam przecież pomaga: gotuje, opiekuje się dzieckiem. Czego ją besztasz?
— A wiesz, iż przez jej „pomoc” Tomek o mało nie umarł? Że go tak nakarmiła, iż dostał potworną alergię? Gdybym wróciła później, nie udałoby się go uratować.

— No bez przesady, skończyło się dobrze! Mama już nie będzie podawać leków, prawda, mamo?
— Oczywiście. Przecież chciałam jak najlepiej…

A potem powiedział jakby uciął:
— Dobra, koniec tematu. Zjedzmy kolację, jestem głodny.

Chciałam krzyczeć. Ale milczałam. Kiedy Wanda Stanisławówna wyszła, próbowałam porozmawiać z Krzysiem.

— W ogóle zrozumiałeś, co się stało? Widziałeś, w jakim stanie był twój syn?
— Widziałem. Ale mama obiecała, iż więcej tego nie zrobi.
— Obiecała… A masz gwarancję, iż jutro nie poda czegoś innego?
— Wiesz przecież, iż kocha Tomka. Co mam teraz zrobić? Wynająć nianię?
— Tak!
— Czyli mojej mamie nie ufasz, a obcej kobiecie — tak?

— Po tym, co zobaczyłam — tak. Bo obca niania przynajmniej nie będzie eksperymentować z lekami. Zaczynam szukać. I gdybyś sam widział, jak się dusił, zrozumiałbyś mnie.

W nocy nie mogłam zasnąć. Wciąż wydawało mi się, iż Tomek znów sinieje, a ja nie zdążam. Utknęłam w windzie, a on tam, sam, i tylko „troskliwa” babcia z garścią tabletek.

Rano otworzyłam laptop i zaczęłam szukać niani. Może obcej, ale przynajmniej będę mogła ją nauczyć, jak postępować. I co najważniejsze — nie będzie przede mną ukrywać, czym nakarmiła moje dziecko.
Może teściowa chciała jak najlepiej. Ale często to dobre intencje wybrukowują drogę na SOR.

Idź do oryginalnego materiału