Doktor Maciej Kawecki to prorektor Wyższej Szkoły Bankowej w Warszawie. Jego wiralowe, technooptymistyczne filmiki w social media często zgarniają tysiące pozytywnych reakcji. Gdy jednak zobaczyłem niedawne nagranie opublikowane na Twitterze, w którym chwali Politechnikę Gdańską za utworzenie stanowiska pełnomocnika ds. TikToka („władze uczelni to aprobują i wielkie brawa!” – napisał dr Kawecki), wiedziałem iż nie będzie to popularny post, zanim jeszcze spojrzałem na liczbę polubień i udostępnień. Nie myliłem się – krytyka przeważyła pozytywne zainteresowanie. W tekście tym wyjaśniam dlaczego wchodzenie uczelni wyższych (i naukowców) na platformę TikTok jest kiepskim pomysłem (nawet jeżeli daje tani „fejm”), oraz czemu te, które już tam są, powinny jak najszybciej stamtąd wyjść.
Uczelnie wyższe na TikToku
Oficjalny profil na TikToku ma nie tylko Samorząd Studentów Politechniki Gdańskiej – bo to o niego chodziło w nagraniu dr Kaweckiego – ale również Samorząd Studentów UKSW, Politechnika Krakowska, Politechnika Częstochowska, Wydział Nauk Politycznych i Dziennikarstwa UAM oraz Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. „TikTok? Tam nas jeszcze chyba nie było” – mówiła niedawno rektorka UAM, prof. dr hab. Bogumiła Kaniewska – „Ale od dzisiaj będziemy!”.
Na TikToku znaleźć można także konto studenckiego radia Uniwersytetu Jagiellońskiego „ujot.fm” oraz profil Uniwersytetu Szczecińskiego „prowadzony przez Koło Naukowe Ekonomii >>Aktywni Studenci AS<<”. Oprócz tego do TikToka dołączyła Politechnika Wrocławska i Uniwersytet Przyrodniczy we Wrocławiu, a także wspomniana już Wyższa Szkoła Bankowa w Warszawie.
Co można obejrzeć na uniwersyteckich, tiktokowych kontach? Na profilu studenckiego radia UJ znaleźć można wygłupy studentów do podłożonej, nieoryginalnej muzyki. W jednym z nowszych nagrań studentka tańczy z laptopem włożonym między spódnicą i pośladkami. Na kanale samorządu studentów Politechniki Gdańskiej znajduje się na przykład „ruchomy mem” z napisem „POV: PYTASZ PROWADZĄCEGO CZY WIDZIMY SIĘ ZA ROK”, a mężczyzna na nagraniu odpowiada: „Ku*wa, oczywiście, iż tak”. Ogółem profil niesie humor trochę jak wśród uczniów narzekających na różne szkolne niedogodności, w sposób prześmiewczy bądź sarkastyczny.
Na profilu Wydziału Nauk Politycznych i Dziennikarstwa UAM jest kilka lepiej. Na większości nagrań pojawia się młody student, wygłupiający się do podkładów muzycznych lub czyjegoś głosu. Oglądając to zastanawiam się, czy WNPiD UAM chce być kojarzony z takimi treściami. A co znajduje się na profilu samego UAMu? Sprawdzanie postępów w budowie akademika, informacja o zbiorach bibliotecznych, relacja z wyjazdu terenowego, wypowiedź o niesporczakach, nagranie z wizyty w laboratorium druku 3D. Gdyby odjąć muzykę, deprecjonującą niekiedy powagę tematów, i czasami infantylne motywy, to przy najbardziej podstawowym spojrzeniu na sprawę być może, jeżeli chodzi o profil UAM, nie byłoby się na powierzchownym poziomie o co przyczepić. Podobnie w przypadku profilu Politechniki Wrocławskiej (ale już nie Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu, który zbliża się do przygłupawych filmików, choć trzeba przyznać, iż niektórym udaje się być odrobinę zabawnymi). Pytanie, co tkwi głębiej? Czy treści, które „jak na poziom TikToka, to ujdą”, uzasadniają obecność uniwersytetu na tej platformie?
Jaka jest misja uczelni?
„Zawsze wydawało mi się, iż edukacja wyższa to pogłębienie, refleksja, drążenie. interesujące czy Politechnika Gdańska pogłębia, drąży i docieka jak działa i jaki ma wpływ algorytm TikToka” – napisała w odpowiedzi na zachwalający wpis dr Macieja Kaweckiego Sylwia Czubkowska, dziennikarka cyfrowa z radia TokFm i magazynu SW+, autorka głośnego reportażu pt. „Chińczycy trzymają nas mocno”. Tą krótką uwagą zaznaczyła dwie ważne kwestie. Po pierwsze, misją uczelni jest „pogłębianie, refleksja, drążenie” (a nie wygłupy), a temu forma, algorytmy i klimat TikToka nie sprzyjają, a wręcz przeciwdziałają takim celom. Nie da się zrobić dobrej edukacyjnej, popularnonaukowej, czy tym bardziej uniwersyteckiej treści w tiktokowej formie.
Co więcej, TikTok blokuje możliwość dodawania cyberłączy do postów, co utrudnia odsyłanie do źródeł, weryfikowanie informacji, poszerzanie kontekstu dyskusji. Gdyby filmik na platformie był tylko ciekawostką, zajawką z linkiem do szerszego materiału, nie byłoby tak źle. Ograniczenie to (będące też formą działania monopolistycznego) w znacznej mierze tłumaczy, dlaczego choćby „najlepsi” edukatorzy i popularyzatorzy z TikToka (tacy, dla których TikTok to główne miejsce działania, a nie poboczny dodatek do podkastu, kanału na YT, bloga) prezentują bardzo niską jakość, zbliżoną często do poziomu reklam (także krótkich i chwytliwych).
Można poniekąd zrozumieć chęć łatwego dotarcia do młodzieży przez TikToka, ale zastanawiam się, czy celem uczelni nie powinno być raczej podnoszenie poziomu i edukowanie w tym temacie, wyciąganie młodzieży z TikToka, zamiast osadzanie się tam i dostosowywanie do niskich, tiktokowych standardów. Jest i druga sprawa: czy Politechnika Gdańska bada, jaki jest wpływ TikToka na społeczeństwo, politykę, wybory konsumenckie, zdrowie psychiczne użytkowników (zwłaszcza młodzieży i młodych dorosłych) oraz cyberbezpieczeństwo? I jeżeli tak, czy wdraża wyniki tych badań w życie?
Wpływy chińskiego reżimu
Zastanawiające dołączenie UAMu do TikToka na początku października zbiegło się w czasie z tym, iż 20 października 2022 roku rektorka UAM ogłosiła podpisanie bilateralnej umowy z City University of Hong Kong. Ta uznawana niegdyś uczelnia w tej chwili jest polem działania chińskiego reżimu. Dokładnie 4 lata temu, w październiku 2018 roku, działająca przy chińskim Najwyższym Sądzie Ludowym instytucja zorganizowała „tymczasowe oddziały Komunistycznej Partii Chin” na tymże uniwersytecie. Na odbytym wówczas wykładzie, w którym udział wzięło wielu partyjnych działaczy, padły wezwania do sędziów, aby zajmowali „jasne stanowisko” w polityce, zwiększali swoją „wrażliwość” polityczną, uczyli się chińskiego socjalizmu ery Xi Jinpinga (który ostatnio adekwatnie już formalnie stał się „przewodniczącym wszystkiego” i chyba nie przesadzę, jeżeli napiszę, iż jest najpotężniejszym współczesnym dyktatorem), a także by walczyli z „niewłaściwymi słowami i czynami”.
W roku 2019, podczas prodemokratycznych protestów w Hong Kongu uniwersytet, z którym UAM nawiązał współpracę, pomagał w utrudnianiu organizowania studenckiego oporu przeciwko chińskiemu reżimowi. Po zakończeniu zamieszek uczelnia zainstalowała dość radykalne, antywolnościowe zabezpieczenia, jak gdyby spodziewała się zamachów terrorystycznych. Zachęcam do zapoznania się z relacją z „New York Timesa” – to nie były protesty w europejskim, grzecznym stylu, o drobne niedogodności, tylko brutalna walka o wolność, którą wielu urzędników i profesorów UAM pamięta z lat 80. i wcześniejszych.
Oczywiście wejście uniwersytetu w Hong Kongu pod co najmniej częściową kontrolę Komunistycznej Partii Chin nie przekreśla jego merytorycznej pracy i prowadzonych badań, a nawiązanie współpracy z tą uczelnią przez UAM nie sprawia, iż ten ostatni staje się mniej prestiżowy, ale nie o to w tym chodzi. Martwi mnie, iż pieniądze i zasięgi zaczynają być ważniejsze od wartości i od wiedzy, a instytucje i ludzie, którzy powinni stać na straży takich spraw, jako pierwsi z nich, przynajmniej częściowo, rezygnują.
Zasięgi ponad wszystko
W rozmowie z „Perspektywami” (pt. „Z pewną taką nieśmiałością…, czyli polskie uczelnie na TikToku”) rzeczniczka UAM, Małgorzata Rybczyńska, mówiła, iż „Rektorka prof. Bogumiła Kaniewska chętnie bierze udział w inicjatywach, które mogą pozytywnie wpłynąć na wizerunek UAM. Nie trzeba było też specjalnie jej namawiać do udziału w pierwszym nagraniu na tym nowym kanale”. Dodaje, iż „w czwartym dniu trafiliśmy z postem o inauguracji roku akademickiego na stronę główną, post dotarł do ponad 32 tys. odbiorców, a w pierwszej dekadzie miesiąca zanotowaliśmy ponad 52 tys. wejść na nasz TikTok”.
„Perspektywy” cytują też rzeczniczkę Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu, Małgorzatę Moczulską: „Prowadzenie TikToka oddaliśmy w ręce naszych studentów i była to bardzo dobra decyzja. Mamy dziś jedno z najpopularniejszych (jeśli nie najpopularniejsze) kont polskich uczelni – 15 tys. obserwujących i 870 tys. polubień filmów. Film o największych zasięgach oglądano ponad 1,2 miliona razy! To ogromny sukces!”. Zasięgi i popularność ponad wszystko.
Pytanie, czy taki jest sens i cel istnienia uczelni? Jednym z zadań uniwersytetów jest uczenie koncentracji, analizy, refleksji. Są to umiejętności deficytowe, w dużej mierze przez bombardujące nas różnymi sygnałami media społecznościowe, w czym TikTok przoduje. „Jeśli chodzi o samo prowadzenie kanału z pewnością najtrudniejsza jest regularność i tworzenie treści, których bohaterami są studenci” – mówiła „Perspektywom” rzeczniczka prasowa AGH, Olga Kuśnieruk. „Wymaga to zdecydowanie więcej czasu, zaangażowania, kreatywnego podejścia, nastawionego na młodego odbiorcę, którego uwagę chcemy przykuć w kilka sekund”. No właśnie – w kilka sekund. Czy uczelnia powinna iść w tym kierunku?
Autorka tekstu w „Perspektywach” bardzo znamiennie go zakańcza. „Jak wprost mówią przedstawiciele polskich uczelni: TikTok to świat wciąż dla nich jeszcze dobrze nierozpoznany, który uniwersytety dopiero zaczynają eksplorować, popełniając błędy i badając, jaka strategia może się okazać najskuteczniejsza” – pisze, po czym dodaje wymownie w nawiasie: „(czyt.: może przynieść największą popularność)”.
Słodka naiwność czy gorzka rzeczywistość?
Dr Maciej Kawecki pod koniec klipu opublikowanego na Twitterze mówi pięknie: „Media społecznościowe nie są dobre ani złe. Są takie, jakie chcemy żeby były”. Ale czy słowa te nie są również naiwne? Truizm ten jest poniekąd zgodny z prawdą, jednak to, jakie media społecznościowe naprawdę są, nie zależy od tego, czego „chcemy”, ale od tego, czego chcą tworzące je korporacje. Samo to budzi poważne obawy, które dokładnie zostały opisane przez prof. Shoshanę Zuboff w klasycznej już syntezie, opracowanej w książce „Wiek kapitalizmu inwigilacji” (moja recenzja tutaj). Dotyczą one wszakże wszystkich mediów społecznościowych: chodzi zwłaszcza o inwigilację behawioralną. Czyli o zbieranie bardzo szczegółowych danych na nasz temat, nie zapłaciwszy nam za to, często też bez naszej wiedzy i świadomej zgody. Jeszcze ważniejsze jest to, co się z tymi danymi potem dzieje i w jakim celu są wykorzystywane. Odpowiedź brzmi: w najlepszym razie do wyświetlania nam intymnie spersonalizowanych reklam. Powtarzam: w najlepszym razie.
Istnieje też wiele znacznie gorszych opcji. Sporo z nich jest nie do pomyślenia w świecie Zachodu, ale w Chinach już od jakiegoś czasu funkcjonują. Na przykład, dzięki zebranym danym udało się stworzyć algorytmy rozpoznające ujgurską mniejszość etniczną. Ludzie, którzy do niej należą, są antropologicznie identyfikowani przez sztuczną inteligencję powiązaną z systemem kamer, dzięki czemu chińskie władze mogą ich wyłapywać i wtrącać do chińskich obozów koncentracyjno-reedukacyjnych. W UE czy USA takie rozwiązania, póki co, nie przeszłyby, ale możliwość ich wykorzystania będzie coraz bardziej dopuszczalna, jeżeli Chińczycy będą upowszechniać i normalizować takie metody. Tymczasem ich wpływy dramatycznie rosną między innymi dzięki TikTokowi. Aplikacji, nad którą kontrolę, regulację i zwierzchnictwo – tak jak nad praktycznie wszystkimi chińskimi firmami – ma nie niezawisły sąd, nie niezależny urząd ochrony konkurencji i konsumentów, nie wybrany demokratycznie parlament, ale reżimowa Komunistyczna Partia Chin.
Co z TikTokiem jest nie tak?
Wszystkie szkodliwe skutki, jakie wyrządzają media społecznościowe, mogą być z czasem skontrolowane i zmienione oraz uregulowane. Pod warunkiem, iż tego rodzaju pieczę nad nimi mają odpowiednie ograny. Pomimo niezaprzeczalnych wad amerykańskiego czy europejskiego systemu kontroli (ten drugi jednak robi ostatnio spory postęp) faktem jest, iż te istnieją, i iż wpływ na nie mają instytucje publiczne, demokratyczne przedstawicielstwo władzy, jak również sądownictwo. Niczego z tych rzeczy nie można powiedzieć o Chinach, a dla TikToka ostatecznym odniesieniem jest właśnie ten kraj, arbitrem zaś Komunistyczna Partia Chin.
W roku 2019 śledztwo „The Guardiana” ujawniło, iż TikTok cenzuruje nieprzyjazne Chinom fakty i narracje na temat historii, polityki, kultury i społeczeństwa. Na przykład na temat Tybetu czy masakry na placu Niebiańskiego Spokoju (Tiananmen) z 1989 roku. Wiadomo też, iż mogą istnieć przepływy danych z państw zachodnich do Chin, przez TikToka włącznie. Inwigilacja behawioralna napędza w ten sposób nie tylko kapitalizm inwigilacyjny (spieniężanie danych pochodzących z inwigilacji) i oligopole informacyjne, ale i chiński reżim oraz perspektywy globalnej ekspansji Chińczyków.
W czerwcu 2022 roku komisarz Federalnej Komisji Łączności USA nie bez powodu wezwał Apple i Alphabet (Google) do zablokowania TikToka w swoich oprogramowaniach. TikToka całkowicie zablokowały też Indie, które wcześniej były krajem z największą liczbą użytkowników w tej aplikacji. Jako sąsiadujący z Chinami kraj postrzegają go trochę tak, jak my Rosję. Wyobraźcie sobie, iż połowa polskiego społeczeństwa korzysta z rosyjskiej platformy społecznościowej, z rosyjską cenzurą, propagandą i inwigilacją. Każdy minimalnie zdrowo rozsądkowo myślący ekspert, urzędnik i polityk na miejscu swojego indyjskiego odpowiednika zrobiłby to samo. Ale w świecie globalizacji geograficzne odległości nie mają już aż tak dużego znaczenia, a rozważyć blokadę TikToka powinny wszystkie kraje europejskie. Po ostatnim śledztwie dziennikarskim, z którego wynika, iż TikTok inwigiluje także indywidualnie konkretne osoby, czym prędzej powinni zabrać się za to także urzędnicy i politycy w Polsce.
Zaburzenia psychiczne podsycane przez TikToka
Przeciwko obecności uniwersytetów na TikToku przemawiają nie tylko chińska cenzura i dezinformacja, dotycząca również sektora energetycznego oraz wojny Rosji i Ukrainy („Algorytm TikToka podsuwa nowemu użytkownikowi nieprawdziwe informacje dotyczące wojny w Ukrainie w ciągu 40 min od założenia konta” – ostrzega Demagog), jak również skrajnie spłycająca kontakt i dyskusję forma (wraz z interfejsem) TikToka, do przeciwdziałania której – a nie jej wzmacniania – uniwersytety są powołane. Chodzi także o zdrowie psychiczne osób korzystających z tej aplikacji.
Część następujących zarzutów odnosi się również do innych platform społecznościowych – szczególnie Instagrama – ale w przypadku TikToka ich ciężar znacząco rośnie. Tak jest w odniesieniu do wzmagania zaburzeń postrzegania własnego ciała, w tym klinicznej dysmorfofobii (cielesnego zaburzenia dysmorficznego). Filtry, których nakładanie nigdy nie było tak proste, jak na TikToku, działają na naszą psychikę trochę tak, jak – metaforycznie rzecz biorąc – alkohol na wątrobę czy słodycze na tkankę tłuszczową. Do tego na TikToku są one wygenerowane na obrazie wideo, a nie, jak tradycyjnie było na Instagramie, jedynie na zdjęciach. To zaś najprawdopodobniej potęguje niekorzystny efekt psychologiczny. Wystarczy spojrzeć choćby na filmiki dr Kaweckiego – które i tak nie są szczególnie zmodyfikowane wizualnie – z trzęsącą się na dodanym tle mówiącą głową, by poczuć przez sekundę to, co w perspektywie czasu i powtarzalności warunkować może zaburzenie dysmorficzne.
Artykuł ten mogłem napisać dzięki finansowaniu moich Patronów w serwisie Patronite. Chcesz również wesprzeć moją działalność? Dołącz tutaj.
„Wyniki wykazały, iż bierne używanie serwisów społecznościowych i używanie tych serwisów ze skoncentrowaniem na wyglądzie oddziałuje szczególnie” na negatywne postrzeganie swojego wyglądu – podsumowują autorzy badania opublikowanego w 2020 roku w jednym z czasopism Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego. I kontynuują: „Stwierdzono również, iż porównania dotyczące wyglądu są silnie powiązane z używaniem serwisów społecznościowych i niezadowoleniem z obrazu ciała. (…) częste używanie serwisów społecznościowych to potencjalny czynnik ryzyka rozwoju objawów cielesnego zaburzenia dysmorficznego”.
Inny poważny problem dotyczący social media, szczególnie TikToka – tym razem głównie przez jego silnie spersonalizowany, manipulacyjny układem nagrody algorytm – to uzależnienie behawioralne. Wiele osób, szczególnie młodych (też studentów), marnuje godziny na oglądanie bezsensownych i odmóżdżających filmików na TikToku, a kończy się to często zorientowaniem się późnym wieczorem, iż straciło się tyle czasu w nic.
Ale przecież Cambridge…
Zapewne niektórzy w krytycznej odpowiedzi na mój tekst pomyślą sobie lub napiszą, iż przecież jeden z najlepszych uniwersytetów na świecie – Cambridge University – ma konto na TikToku. A skoro najlepsi tak robią, to czemu by ich nie naśladować? Rzecz w tym, iż uczelnia ta swojej renomy nie dorobiła się dzięki wrzucaniu filmików na Tiktoka, ale poprzez ciężką, wielowiekową pracę naukowców, wykładowców i urzędników akademickich. Trudno nie odnieść wrażenia, iż obecnością na TikToku wysiłek ten jest w pewien sposób deprecjonowany.
Jeśli chcemy naśladować najlepszych, zwracajmy uwagę na to, co sprawiło, iż tacy się stali. Chodzi o wzorowanie się na tym, co dobre, a nie na tym, co złe i (prawdopodobnie) niedługo przejdzie na śmietnik historii. Przypomnę znamienny przykład. W kwestii prawa proszczepionkowego to Polska, a nie kraje zachodniej UE, była w awangardzie, zaś antyszczepionkowcy przekonywali, iż powinniśmy złagodzić obowiązki szczepionkowe, bo tak jest (było) w Niemczech, Włoszech, czy Francji. Wiele szczepionek u nas obowiązkowych, na Zachodzie Europy podawano dobrowolnie, a ruchy antyszczepionkowe kwitły. W ostatniej dekadzie to zachodnia Europa w tej kwestii zaczął naśladować nas – o czym pisałem w mojej „Bioksiążce”. To jest, swoją drogą, częsty błąd poznawczy ślepego naśladownictwa: kopiowania od najlepszych nie tego, co doprowadziło ich na szczyt, ale tego, co robią, gdy już na nim stoją i nie wiedzą co z tym począć.
Bądź na biężaco!
Zapisz się na newsletter, aby otrzymywać informacje o nowych treściach na stronie totylkoteoria.pl
Warto jeszcze na marginesie zauważyć, iż wiele czołowych uniwersytetów konta na TikToku nie ma – Cambridge University jest wyjątkiem. Harvard University, Stanford University, Yale University – brak konta na TikToku. Tiktokowe konto ma za to bardzo prestiżowy Uniwersytet Kalifornijski, ale czym się tam zajmuje? Takimi głupotami, jak na przykład prezentowaniem słowa „Latinx”, mającego spełniać kryteria modnej nowomowy neutralnej genderowo. Słowo to dla Latynosów jest obraźliwe, jak tłumaczyli niedawno autorzy „Podkastu amerykańskiego”, czego jednak denialistyczne kręgi akademickie nie chcą pojąć. A kontynuując: Uniwersytet w Uppsali, jak również przyznający medyczno-fizjologiczne Nagrody Nobla Instytut Karolinska konta na TikToku nie mają. Podobnie, jak Université PSL we Francji, Katolicki Uniwersytet Lowański w Belgii, czy duński Uniwersytet Kopenhaski. Brytyjski Oxford University – również brak. A co z Polską Akademią Nauk? Jej rzeczniczka, Monika Chrobak, napisała mi dyplomatycznie, iż „na ten moment inwestujemy w w tej chwili posiadane kanały komunikacji”, wśród których nie ma TikToka.
Czy obecność uczelni na TikToku to problem systemu?
O komentarz na temat obecności UAMu na TikToku poprosiłem jego rzeczniczkę prasową. „Uniwersytet jest uczelnią, która na bieżąco reaguje na zmiany zachodzące w mediach społecznościowych. Konto UAM na TikToku jest kolejnym kanałem (po Facebooku, Twitterze, Instagramie i LinkedInie), poprzez który użytkownicy będą mogli poznać Uniwersytet od środka. W planach mamy publikację materiałów popularyzujących naukę, a także przedstawiających sylwetki wyjątkowych studentów, absolwentów, oraz informacje rekrutacyjne. Zamierzamy też pokazywać interesujące miejsca na UAM (…). Tematyka konta UAM na TikToku ma pokazywać Uniwersytet nie tylko jako miejsce czerpania naukowych, ciekawych informacji, ale również jako uczelnię przyjazną i atrakcyjną dla potencjalnych kandydatów na studia. TikTok jest to kanał mający zachęcić młodych odbiorców do treści naukowych, które przedstawione są w zupełnie innym formacie i nie relacjonują osiągnięć naukowców lub instytucji” – odpowiedziała mi Małgorzata Rybczyńska.
Z tej wypowiedzi, podobnie jak z artykułu w „Perspektywach” przebija się wątek rekrutacji. Fundusze uniwersytetów są bowiem w niemałym stopniu zależne od liczby studentów, wobec czego system finansowania poniekąd zmusza je do takich działań – aby iść na tak zwaną ilość, a nie jakość, aby walczyć o studentów. A w tym TikTok faktycznie pomaga. Kosztem poziomu i ryzykiem opisanych zagrożeń, ale jednak. Dlatego źródła problemu należy szukać również w tym, jak system szkolnictwa wyższego i prowadzenia badań naukowych jest we współczesnym świecie skonstruowany. Bezpośrednio widziany efekt w postaci naiwnego i niebezpiecznego nastawienia poszczególnych uczelni to coś, od czego trzeba zacząć, a nie na czym można spokojnie skończyć.
„Misją uczelni jest przekazywać i pogłębiać wiedzę. A wiedza nie jest produktem, choćby jeżeli czasem trzeba za nią płacić. Jakości tej wiedzy nie polepszy reklama w social media. Co więcej, pogoń za popularnością na platformie, która nie ma nic wspólnego z przekazywaniem wiedzy, może częściowo odebrać uniwersytetowi taki walor, jak na przykład skłonność do namysłu, szczególnie w perspektywie czasu, gdyby kolejni studenci, a potem absolwenci, byli wyławiani do rekrutacji poprzez TikToka” – mówi mi dr Katarzyna Szumlewicz, filozofka i wykładowczyni z Uniwersytetu Warszawskiego, który od obecności na TikToku się wstrzymuje. „Osobiście jestem negatywnie nastawiona do uatrakcyjniania przekazywania i popularyzacji wiedzy na siłę. Nauczyciele i wykładowcy nie są performerami, ale ludźmi, którzy mają uczynić nas lepszymi. Oznacza to, iż nie powinni schlebiać modom i gustom, ale uczyć rozumowania, którego na platformach typu TikTok się nie znajdzie. Ewentualna szczątkowa obecność takich wartości wcale nie usprawiedliwia bycia na TikToku”.
TikTok to nie miejsce dla dobrych uczelni
Oprócz Sylwii Czubkowskiej krytycznie wobec pochwał dr Macieja Kaweckiego wypowiedzieli się również inni. „Uczelnia wyższa powołała pełnomocnika ds. niebezpiecznego, wirusowego systemu wyłudzającego dane, prawdopodobnie działającego na rzecz obcego i raczej nieprzyjaznego nam państwa” – stwierdził sarkastycznie Jan Odyniec. Amerykanista, Andrzej Kohut, też nie krył negatywnego nastawienia: „Nie jestem pewien, czy jest się z czego cieszyć…”. Małgorzata Darowska, prawniczka działająca w obszarze nowych technologii: „Nie chce się wierzyć, to koszmar jakiś”. „Pełnomocnik do spraw TikToka na Politechnice Gdańskiej? Bez przesady, to faktycznie żenujące” – napisał mi filozof i nauczyciel filozofii, dr Janusz Kucharczyk. Ktoś inny, wyraźnie złośliwie, skomentował, iż ma „inny pomysł: skoro promuje się cyfrowe narzędzia chińskiej inżynierii społecznej, to może Pan Autorytet zarekomenduje jeszcze stanowisko pełnomocnika ds. Pornhuba. To też popularna platforma, może choćby bardziej niż TikTok. Będą znowu >>wielkie brawa<<!”.
Określenie TikToka mianem narzędzia chińskiej inżynierii społecznej jest w pełni uzasadnione. Poza gronem eksperckim mało kto wie, iż TikTok międzynarodowy i chiński to dwie odrębne aplikacje. Na tym międzynarodowym dominują treści ogłupiające i odmóżdżające, podburzające młodzież, kontrowersyjne politycznie czy polaryzujące (zwłaszcza międzypokoleniowo), a w najlepszym razie kradnące czas „ciekawostki”, bo algorytmy je promują. Tymczasem TikTok działający w Chinach (pod nazwą Douyin) tego typu otumaniających czy wywrotowych filmików zakazuje bądź je usuwa, premiując treści pozytywnie nastawiające do nauki, ciężkiej pracy, rozwoju chińskiego społeczeństwa, szacunku dla tradycji. Aplikacja w Chinach ma też ograniczenia czasowe, aby zmniejszyć ryzyko uzależnień behawioralnych i marnowania czasu, który młodzież powinna przeznaczać na aktywność fizyczną, czytanie, spotkania z rówieśnikami, zabawę, czy inne konstruktywne działania. Czyli: Chińczycy systematycznie odmóżdżają młodzież państw Zachodu, swojego TikToka (Douyina) kompletnie od tego odseparowując. Nie tylko w oczywistym celu, zasługującym na ciężką krytykę, czyli dla cenzury politycznej i historycznej, ale też dla ochrony swoich obywateli przed ogłupiającymi, antyspołecznymi i socjopatologicznymi wzorcami, upowszechnianymi na TikToku międzynarodowym, które niezależnie od ustroju i wyznawanych poglądów, mają destrukcyjny wpływ na społeczeństwo.
Sam również odpowiedziałem na wpis prorektora WSB w Warszawie: „Kiedy uczelnie idą oficjalnie na chińską, niebezpieczną aplikację, i jeszcze się tym chwalą, to naprawdę nie jest dobrze”. Właśnie dlatego postanowiłem napisać niniejszy artykuł – bo chciałbym, aby problem TikToka zaczęto dostrzegać poza kręgami specjalistów i dziennikarzy zajmujących się nauką i technologią. Uniwersytety powinny w tym przodować, a nie udawać, iż problemu nie ma, lub, co gorsza, nie mieć świadomości, iż jest, i równać w dół, zamiast ciągnąć targaną problemami młodzież w górę.
„Tiktok jest z reguły zły. Jest chiński, zbiera dane, ma agresywne algorytmy, gwałtownie wpychające w niebezpieczne treści. Obecność uniwersytetów niepotrzebnie go legitymizuje i pośrednio naraża na ryzyko. Z drugiej jednak strony, skoro już jest, to lepiej nasycać go treściami edukacyjnymi. Uważam zatem, iż powinno zostać przeprowadzone konkretne, pilotażowe badanie, finansowane np. przez Narodowe Centrum Nauki, dla instytutów medioznawstwa, na temat motywów, okoliczności i skutków działania uczelni na TikToku. I na podstawie tych badań powinny powstać rekomendacje co do ewentualnych akademickich ram działania na TikToku, jeżeli miałyby w ogóle uchodzić za dopuszczalne” – ocenia Maksym Sijer, analityk dezinformacji i ekspert od bezpieczeństwa informacyjnego z Uniwersytetu Warszawskiego.
Spoza bańki
Byłem także ciekaw opinii kogoś spoza środowiska debat na temat Chin czy TikToka. Zapytałem więc o zdanie Beatę Kenig z fundacji Wega, która zajmuje się popularyzacją nauki na poważnie. Między innymi publikuje oryginalne wywiady z badaczami o międzynarodowym uznaniu, takimi jak matematyk, prof. Roger Penrose (noblista), czy biofizyk, prof. Venkatraman Ramakrishnan (noblista), jak również polskimi naukowcami, np. prof. Agnieszką Szuster-Ciesielską, prof. Lidią Morawską bądź też prof. Joanną Jurewicz. Jej organizacja wydaje też książki popularnonaukowe.
W odpowiedzi Beata Kenig zaznacza, iż choć korzysta z mediów społecznościowych (zmonopolizowały Internet na tyle, iż trudno, by było inaczej), to jest wobec nich mocno sceptyczna. „Spytał Pan o uczelnie wyższe na TikToku – tutaj faktycznie na pierwszy rzut oka te dwa światy absolutnie do siebie nie pasują. Natomiast jeżeli ktoś obiecałby mi, iż uczelniane treści jakąś znaczną grupę nastolatków odciągną od idiotycznych filmików z wypinającymi pupy celebrytkami, to mogłabym się wahać w odpowiedzi”. Czytając to zastanawiam się, czy to nie pójdzie w odwrotną stronę, i czy to uniwersytety za jakiś czas nie zaczną publikować na TikToku przysłowiowej golizny. Być może opisane wcześniej nagranie z laptopem między spódnicą a pośladkami jest zwiastunem tego, co za kilka lub kilkanaście lat nadejdzie na oficjalnych profilach akademickich?
W każdym razie, obecność uczelni na TikToku sprawia, iż młodzież jeszcze więcej czasu w nim spędza – co zwiększa prawdopodobieństwo natknięcia się przez nią na „pupy celebrytek”, dezinformację ws. Ukrainy czy cenzurę faktów historycznych ze strony Chin. A dane z każdego kliknięcia być może będą mogły powędrować do Chin, zasilając tamtejsze bazy danych, z których Komunistyczna Partia Chin ochoczo korzysta.
Czemu Facebook i Youtube tak, a TikTok już nie?
Kwestia różnic między TikTokiem a resztą platform społecznościowych przewijała się w poprzednich akapitach, ale warto ją usystematyzować. Czym zatem różni się TikTok od innych społecznościówek, iż jest aż taki niebezpieczny? Sprawa dezinformacji, szalejącej na TikToku o wiele agresywniej, jest wtórna. Są inne kwestie, których nie da się obejść i które sprawiają, iż mimo wszelkich wad Facebooka i Instagrama, Youtube, czy Twittera i LinkedIna, i tak TikTok wypada znacznie gorzej.
Przede wszystkim, nad TikTokiem nie ma rzetelnej kontroli. Zachodnie (głównie amerykańskie) firmy wydają ogromne pieniądze na manipulujący faktami lobbing, aby ograniczyć i spowolnić regulacje dotyczące algorytmów, inwigilacji behawioralnej czy opodatkowania, ale ostatecznie można je okiełznać, co czyni Unia Europejska w postaci będących już u końca prac legislacyjnych Aktu o Usługach Cyfrowych i Aktu o Rynkach Cyfrowych. Swoim zasięgiem obejmą one również TikToka, ale jako iż ma on chińskie pochodzenie, siedzibę w Chinach (ByteDance w Pekinie) i jest firmą chińską, nad którą ostateczne zwierzchnictwo ma Komunistyczna Partia Chin, to w sytuacji kryzysowej, konfliktowej czy przy jakichkolwiek niejasnościach, kontrola tej aplikacji będzie utrudniona lub niemożliwa.
Kolejna sprawa to dane użytkowników zachodnich, które są wysyłane do Chin, a tam korzysta z nich komunistyczny reżim w różnych celach: zarówno rozwoju gospodarczego, aby wyprzedzić w przyszłości USA, a choćby UE, jak również rozbudowy łamiących prawa człowieka technologii (w tym algorytmów sztucznej inteligencji, np. wspomnianego już rozpoznawania twarzy). Nasze dane, które pozostawiamy na TikToku, z każdego naszego kliknięcia, nie są bezpieczne i, co wyjątkowe dla TikToka, mogą być wykorzystane przeciwko nam. choćby jeżeli ByteDance zarzekałoby się, iż europejskie dane nie są przesyłane do Chin lub wykorzystywane przez Chińczyków, to czy po rozmaitych aferach szpiegostwa przemysłowego, naukowego i technologicznego, można ufać Chińczykom (w sensie politycznym; nie chodzi tu o aspekt etniczny)? Oczywiście, iż nie.
Z uwagi na fakt, iż miliony użytkowników korzystają z TikToka, a o tym, co się im wyświetli na ekranie (lub co zostanie przed nimi ukryte) może decydować polityk bądź urzędnik Komunistycznej Partii Chin, aplikacja ta nie jest bezpieczna w sensie informacyjnym. Ujawnione dotychczas przykłady cenzury to jedno, ale co gdyby w sytuacji jakiejkolwiek, choćby jedynie dyplomatycznej konfrontacji, Europejczycy byli karmieni zmanipulowanym przekazem i propagandową narracją chińską? Na znacznie większą skalę, bo jak wiemy, proceder sam w sobie istnieje już teraz. Dla sektora informacyjnego pozwalanie, by taka platforma jak TikTok miała istotne w nim miejsce, jest jak uzależnianie od rosyjskich surowców gałęzi energetycznej. To nie tylko biznes, a ByteDance nie jest taką samą korporacją, jak pozostałe BigTechy. Indie słusznie zrobiły, całkowicie blokując TikToka. Do awangardy tej powinna dołączyć Unia Europejska. Bardzo możliwe, iż podobnie postąpią Stany Zjednoczone.
Nie tiktokeryzujmy nauki, polityki i kultury
W samych tiktokowych wygłupach niekoniecznie i nie zawsze musi być coś złego. Dopiero gdy stają się wszechobecne, nadmiarowe, nachalne albo pojawiają się w takich przestrzeniach lub ze strony takich osób czy instytucji, od których (lub obok których) nie powinny, psuje się struktura, forma, jakość i klimat tychże. Nie wszystko musi być kabaretem, szyderą, satyrą, żartem, pastiszem, krótką treścią, filmikiem, czymś modnym. A gdy jeszcze swój monopol buduje na tym niejasny koncern technologiczny chińskiego pochodzenia, całość zawierając w niebezpiecznej cyfrowo, informacyjnie i psychologicznie aplikacji, decyzja o wejściu lub pozostaniu uczelni na TikToku jest zwyczajnie nie do obronienia.
Z wszystkich tych powodów uniwersytety nie powinny prowadzić swojej działalności na TikToku. Podobnie jak naukowcy, którzy jeżeli już tam są, najlepszym co mogą zrobić, jest zaprzestanie rozbudowywania swojego konta (co i ja uczyniłem). Mają na kim się wzorować: w obawie przed wpływami Chin oficjalny profil brytyjskiego parlamentu został z TikToka usunięty – jak poinformował portal Euractiv.pl. Mam nadzieję, iż dr Maciej Kawecki, prorektor WBS w Warszawie, da dobry przykład i zrobi to samo.
Artykuł ten mogłem napisać dzięki wsparciu na portalu Patronite, za co uprzejmie dziękuję moim Patronom. jeżeli tekst się Państwu podoba, zachęcam do odwiedzenia mojego profilu w tym serwisie i dołączenia do moich Patronów. Pięć lub dziesięć złotych nie jest dużą kwotą. Jednak przy wsparciu wielu mogę dzięki niemu poświęcać czas na pisanie artykułów, nagrywanie podkastów oraz utrzymywać i rozwijać stronę.