Szkolne wycieczki to jeden wielki konkurs, w którym pod uwagę brane są dwie kwestie: kwota pieniędzy, jaką uczniowie dostaną od rodziców, a także to, jakie przekąski, słodycze będą schowane w ich plecakach. Za moich czasów obowiązkowym punktem programu były kanapki i czekoladowy baton.
To skandal!
"Kilka dni temu moja córka Karolina wróciła ze szkolnej wycieczki. Odliczała dni do wyjazdu, szykowała się, planowała. euforia aż z niej kipiała. Z autobusu wysiadła zawiedziona, z ponurą miną.
Dowiedziałam się, iż podczas szkolnej wycieczki dzieciom nie wolno było jeść w autobusie chipsów, paluszków ani innych 'kruchych' przekąsek, bo mogłyby nakruszyć. Szczerze? Nie rozumiem takiego podejścia. Czy naprawdę problemem są okruszki?
Wycieczka szkolna to przecież pewnego rodzaju wydarzenie, na które dzieci czekają z niecierpliwością. To czas beztroskiej zabawy, luzu, swobody.
Jednak niestety nie tym razem. Na minionym wyjeździe dzieci musiały trzymać się sztywnych zasad – obowiązywał zakaz jedzenia przekąsek, które większość z nich uwielbia. Podobno kierowca na samym początku poinformował o obowiązujących 'regułach gry', których trzeba się sztywno trzymać. Żadnych odstępstw ani taryfy ulgowej nie było.
Tylko ja tu czegoś nie rozumiem. Przecież my, rodzice, płacimy za organizację takich wyjazdów. Autobus również nie jest darmowy – to my pokrywamy koszty transportu, a opłaty wcale nie są małe. Dlaczego więc nasze dzieci mają być pozbawione możliwości jedzenia ulubionych smakołyków podczas podróży? Czy naprawdę ktoś wierzy, iż od kilku okruszków autobus przestanie funkcjonować?
Zastanawiam się, co będzie dalej? Może wprowadzą zakaz śmiania się, bo dzieci mogą zbyt głośno hałasować? Albo zabronią przynoszenia własnego jedzenia, żeby nikomu nie przeszkadzał zapach kanapek? Wycieczki mają być przyjemnością, a nie kolejnym źródłem niepotrzebnego stresu i ograniczeń.
Może, zamiast spinać się i wydawać zakaz za zakazem, lepiej spojrzeć na świat oczami dziecka?".