To chyba lekka przesada?
"Córka miała na sobie czarne, eleganckie spodnie i białą koszulę. Prosto, skromnie, schludnie. Właśnie tak, jak powinno się wyglądać na egzaminie. Galowo, ale bez przesady.
Doszłyśmy do szkoły. Pożegnałam ją krótkim: 'Dasz radę, kochanie. Oddychaj spokojnie. To tylko egzamin, nie wyrok'. Byłam z niej dumna. Naprawdę. I wtedy usłyszałam coś, co dosłownie mnie wbiło w ziemię.
Jej polonistka, nauczycielka, którą zna od lat, osoba, którą moja córka naprawdę szanowała – spojrzała na nią od stóp do głów i powiedziała: 'Ty tak się ubrałaś na egzamin? A gdzie spódnica?'.
Zaniemówiłam. Przez chwilę myślałam, iż się przesłyszałam. Ale nie, te słowa padły naprawdę. Do uczennicy, która przyszła zestresowana na istotny egzamin, gotowa dać z siebie wszystko. I zamiast słów wsparcia – dostała uwagę o... spodniach.
Nie wiem, co bardziej mnie zabolało: ta uwaga sama w sobie czy ton, w jakim została wypowiedziana. Jakby moje dziecko zrobiło coś niewłaściwego. Jakby od spódnicy zależała wartość człowieka albo wynik testu.
Nie powiedziałam nic. Może powinnam. Może byłam zbyt zaskoczona. Ale w duchu kipiałam. Bo egzamin to nie rewia mody. To nie pokaz tradycji ani pokłon wobec szkolnych wyobrażeń sprzed dwudziestu lat. To dzień, w którym dzieci powinny czuć się pewnie, a nie powinny być oceniane, bo założyły ubranie takie, a nie inne.
Moja córka wyglądała pięknie – ale nie dlatego, iż ubrała się tak, a nie inaczej. Ale dlatego, iż przyszła przygotowana, skupiona, odpowiedzialna. Z szacunkiem, nie tylko do szkoły, ale i do samej siebie.
I może to właśnie niektórym dorosłym zdarza się zapomnieć: iż wychowujemy młodych ludzi, a nie manekiny w szkolnej gablocie".