Każdego ranka, przed budynkami szkół i przedszkoli rozgrywają się prawdziwie dantejskie sceny. Każdy się spieszy, więc chciałby stanąć możliwie jak najbliżej wejścia. Niektórzy nie mają żadnych skrupułów. „Wkurza mnie to na maksa, jak podjeżdża jeden z drugim pod szkołę i zastawiają przejście dla pieszych. Centralnie! I wysiada taka mamuśka ze swojego SUV-a, odprowadza dziecko do szatni i ma wszystko gdzieś”, usłyszałam ostatnio od znajomej. Rozumiem jej frustrację, sama to przerabiałam.
Przed szkołą mojego syna nie ma parkingu. Tych sześciu miejsc z przodu nie biorę pod uwagę, nigdy nie widziałam, żeby któreś było puste. Gdy chodził do młodszych klas, codziennie uprawiałam tam niezwykłą gimnastykę. Co ciekawe, obok szkoły biegnie wąska uliczka. Ślepa. Wydawać by się mogło, iż parkowanie w takim kanale jest przeznaczone tylko dla hardcorowców, ale jednak ta ulica jest zawsze zapchana. Najwyraźniej odważnych ludzi jest więcej, niż by można było podejrzewać.
Wyższa szkoła jazdy
Przez trzy lata, każdego ranka, zastanawiałam się, co zrobić, żeby mój syn nie spóźnił się do szkoły, a ja do pracy. Zatrzymywałam auto na pobliskiej stacji paliw, ale, jak łatwo się domyślić, nie tylko ja. Gdy i tam nie było miejsca, kierowałam się na parking supermarketu. Ten jest bardziej oddalony od szkoły, ale okazywał się najlepszym rozwiązaniem. Od czwartej klasy mój syn zaczął sam chodzić do szkoły, a ja odetchnęłam. Wiem jednak, iż sytuacja w tamtym miejscu się nie zmieniła.
Kiedyś jeden z ojców potrącił tam małą dziewczynkę, której „w ogóle nie widział” cofając. Na szczęście nic poważnego się nie stało, ale... mogło. Takich sytuacji jest mnóstwo. Oczywiście brak normalnych parkingów przed placówkami szkolnymi jest skandaliczny, ale z drugiej strony – rodzice wiedzą, jak jest. Nic nie usprawiedliwi stawania na przejściu dla pieszych! Albo na środku drogi tak, żeby inni nie mogli wyjechać. Albo w świetle otwartej bramy wjazdowej. Trzeba mieć na uwadze, iż między ciasno ustawionymi samochodami przemykają rodzice z małymi dziećmi.
Szkoły nie są przystosowane
Nowe placówki wyglądają już inaczej. Wiele z nich ma rozległe i wygodnie zaprojektowane parkingi. Jednak większość pamięta czasy, gdy mało kto jeździł autem i architektom w życiu nie przyszłoby do głowy uwzględnić adekwatny parking. Taka rzeczywistość. Choć do dyrektorów szkół i przedszkoli kierowane są niejednokrotnie skargi w tym temacie i żądania, by „coś” z tym zrobili, nie ma to większego sensu.
Komu mamy się wyżalić?
Dyrektor szkoły nie ma obowiązku zapewnienia rodzicom dowożących dzieci do szkoły dogodnego dla nich miejsca postoju przed szkołą. Jego zadaniem jest zadbanie o bezpieczeństwo dzieci, m.in. o wyznaczenie szlaków komunikacyjnych wychodzących poza teren szkoły w sposób umożliwiających bezpośrednie wyjście na jezdnię (§ 2 i § 7 ust. 4 rozporządzenia MENiS z 31 grudnia 2002 r.).
Jeśli masz ochotę zgłosić komuś fatalnie zaparkowany samochód, pozostaje policja. Kilka lat temu przed Szkołą Podstawową w Snopkowie policja ukarała 44 rodziców mandatami w wysokości od 100 do 300 zł. Tłumaczenia, iż przecież w tym czasie odbywało się zebranie, na nic się nie zdały. Poza terenem szkoły obowiązują po prostu przepisy o ruchu drogowym.
Pomysłowi rodzice
Nad tym, jak rozwiązać problem z inwazją samochodów na szkołę, debatują za to rodzice. Co należałoby według nich zrobić? „Zamknąć przestrzeń bezpośrednio pod szkołą po to, żeby skumulować ruch nieco dalej, po wszelkich okolicznych parkingach, zatoczkach” - napisała pewna z matek na forum dla rodziców. „Wziąć trzylatka pod pachę i lecieć przez pół miasta na piechotę, co za problem” - dodała inna. „A najlepiej byłoby wyburzyć trochę budynków” - skwitował któryś z tatusiów. Cóż na tych pomysłach niestety musimy poprzestać.