**Dzisiaj, 15 maja 2024**
Do pięćdziesiątki Stanisław Kowalski prawie nie miał siwizny, ale diabeł wkręcił mu się pod skórę na dobre. A wszystko przez nią – Kingę. Spotkał ją przypadkiem, gdy wpadł na uczelnię, gdzie wykładał jego stary przyjaciel. Sprawa była błaha, ale skutki – niosące zmianę całego życia.
Stała przy oknie, bawiąc się promieniami słońnych blików w swoich złocistych włosach. Jasnozielone oczy, smukła sylwetka, emanująca życiem i pewnością siebie… On, mężczyzna od dawna nie chłopak, nagle poczuł się jak nastolatek. Kinga wydawała mu się ucieleśnieniem jego marzeń – wróżka, syrena, nimfa. W rzeczywistości była tylko ładną studentką, ale Stanisław zrozumiał to dużo później. Wtedy był oczarowany.
Takiej namiętności nie czuł choćby do swojej żony, Ewy Marii, w pierwszych latach małżeństwa. Mieli za sobą trzydzieści lat związku, dwójkę dzieci, wspólną przeszłość, dom, porozumienie i rzadkie kłótnie. Wszystko to zdawało się znikać z jego głowy, gdy tylko spojrzał na Kingę.
Ona zresztą nie opierała się zalotom statecznego adoratora. Wręcz przeciwnie – zachęcała. Dla niej był szansą. Wychowana w skromnej rodzinie, ledwo dostając się na studia, marzyła o pozostaniu w dużym mieście. A Stanisław był jej biletem wstępu do tego świata.
„Ależ on jest stary!” – ciągnęła jej współlokatorka, Ola. – „Oszalałaś? Dasz radę z nim żyć?”
„Niby gdzie stary?” – machnęła ręką Kinga. – „Żywotny, z pieniędzmi, zakochany po uszy. Zobaczysz, niedługo się oświadczy.”
Stanisław zakochał się naprawdę. Był czuły, hojny, uważny. Ale ani razu – ani jednym słowem – nie wspomniał o rozwodzie. Kinga czekała, liczyła. Jej plan był prosty: dzieci Stanisława dawno się usamodzielniły, żona zdrowa, żyją spokojnie. A on – ma pieniądze. Wszystko zmierzało do ślubu. ale nagle Stanisław zaczął się męczyć. Okazało się, iż rytm młodej kochanki nie był dla niego. Wolałby widywać się raz w tygodniu, w hotelu, a resztę czasu spędzać w domu, gdzie czekały wygoda, zupa pomidorowa i ukochana Ewa.
Kinga zaczęła żądać:
„Dlaczego nie możemy zamieszkać razem? Przecież masz jeszcze mieszkanie!”
„Tam są lokatorzy” – skłamał. W rzeczywistości mieszkanie było puste, planowali z Ewą remont. Ale na „gniazdko miłości” go nie przeznaczył.
„To wynajmij nowe! Jesteś przecież facetem!”
Kłótni przybywało. Aż w końcu nastąpił zwrot akcji.
„Jestem w ciąży, Stasiu” – powiedziała Kinga (tak właśnie go nazywała). – „Cieszysz się?”
Stanisław zdrętwiał. Właśnie chciał się z nią rozstać – choćby wrócił wcześniej z wyjazdu, by to omówić. A tu – dziecko.
„Ale mówiłaś, iż się zabezpieczacie…”
„To nie jest w stu procentach! A myślałam, iż będziesz szczęśliwy…”
Nie był. Był zdezorientowany. Ale został. Dziecko się urodziło – chłopiec, Kacper. Stanisław pomagał: pieniędzmi, uwagą, odwiedzinami. ale Kinga chciała więcej.
„Mam dość bycia w cieniu! Albo powiesz żonie, albo ja sama!”
Nie zdążył podjąć decyzji – Kinga przejęła inicjatywę. Po kilku dniach żona powitała go słowami:
„Więc masz dziecko i chcesz się żenić? To prawda?”
„Ewuniu, to nie tak… Wytłumaczę wszystko…”
„Od razu ci mówię: nie dam ci rozwodu” – powiedziała spokojnie, ale stanowczo. – „Nie po to budowałam rodzinę przez trzydzieści lat, by oddać ją jakiejś studentce.”
Stanisław poczuł ulgę. Nie dlatego, iż uniknął rozstania, ale dlatego, iż usłyszał – wciąż chce ich wspólnego życia.
„Kocham cię, Ewciu. Wybacz mi. To było szaleństwo, nie wiem, co we mnie wstąpiło…”
„Ale dziecko nie jest winne” – dodała. – „Zabierzemy je. A z tamtą – kończysz na zawsze. Wtedy ci wybaczę. Naprawdę.”
Stanisław nie wierzył własnym uszom. Ale żona, jak zawsze, wszystko przemyślała. Kinga, zmęczona niemowlęciem, bez wsparcia, z euforią oddała syna, gdy zaproponował rozwiązanie:
„Chcę, by Kacper mieszkał z nami. Ty wrócisz do studiów, do życia. Damy radę.”
„Świetnie” – odparła obojętnie. – „Tylko potem bez pretensji.”
Sprawę uregulowano gwałtownie – ojciec uznał dziecko, matka nie protestowała. Kacper wprowadził się do nich. Ewa opiekowała się nim, ale chłodno. Stanisław miał nadzieję, iż czas to zmieni. Minął rok.
Aż pewnego dnia – grom z jasnego nieba.
„Rozwodzę się z tobą” – oznajmiła Ewa po powrocie z wyjazdu. – „Poznałam kogoś. I zrozumiałam, iż tylko z nim jestem szczęśliwa.”
„Jak to kogoś?”
„Marcin. Mieszka w innym mieście, ale się przeprowadza. Ty zostajesz z mieszkaniem. Wszystko sprawiedliwie.”
„Ale przecież mówiłaś…”
„Wtedy wierzyłam. Ale miłości się nie zmusi. Wybacz.”
Odeszła. Zostawiając mu Kacpra i przeszłość. Próbował wrócić do Kingi, ale ta tylko się zaśmiała:
„Masz, co chciałeś, Stasiu. A ja – swoją wolność. Żyj teraz, jak chcesz. Niedługo wychodzę za mąż.”
Został sam. Z synem, którego pokochał. Bez żony, bez kochanki, ale z cichym przekonaniem, iż może to i jest sprawiedliwość…
**Lekcja na dziś:** Czasem to, co wydaje się wybawieniem, okazuje się pułapką. A życie ma swój sposób, by wyrównać rachunki.