To miało być zebranie, a była lekcja wychowania. "Czułam się jak uczennica"

mamadu.pl 1 tydzień temu
Zamiast informacji o egzaminie ósmoklasisty i planach na zakończenie roku – pół godziny wywodu o tym, jak rodzice powinni wychowywać swoje dzieci. Matka uczennicy klasy ósmej wróciła z zebrania nieporuszona, ale rozdrażniona. Napisała do naszej redakcji list, w którym zaznacza: "Czułam się jak uczennica".


Wykład o wychowaniu


Poszłam na zebranie do szkoły córki z myślą, iż dowiem się, jak idzie jej w ostatnim semestrze przed ukończeniem podstawówki. Że usłyszę coś o egzaminie ósmoklasisty, o planach na zakończenie roku, o tym, jak w ogóle dzieci funkcjonują w tej ostatniej klasie. Przecież to dla nich istotny moment. Ostatni etap szkoły, egzamin, decyzje o szkołach średnich. Chciałam być przygotowana – jak chyba każdy rodzic.

Tymczasem wyszłam z wywiadówki zirytowana, z poczuciem, iż ktoś właśnie zrobił mi wykład z podstaw wychowania. Jakbyśmy wszyscy na sali nie byli rodzicami, tylko bandą nieodpowiedzialnych dzieci. Wychowawca, zamiast przejść do konkretów, zaczął mówić nam, jak ważne są granice, jak powinniśmy rozmawiać z dziećmi, iż telefon to nie opiekunka, a TikTok nie może wychowywać nastolatków. Że jeżeli dzieci siedzą godzinami z nosem w ekranie, to nie możemy się potem dziwić, iż nie mają koncentracji.

Zgoda – wiele z tych rzeczy to prawda. Ale nie po to przyszliśmy! Przyszliśmy dowiedzieć się, co z egzaminem, czy dzieci nie mają zaległości, jak wypadają próbne testy, jak szkoła organizuje zakończenie roku i czy będzie impreza dla ósmoklasistów. Tymczasem słuchaliśmy pół godziny, jak nie radzimy sobie z byciem rodzicami. Jakby cała odpowiedzialność za trudności naszych dzieci spadała wyłącznie na nas.

Rodzice niczym niegrzeczni uczniowie


Zabrakło tylko uwagi do dzienniczka – tak się czułam. Jakbym to ja była uczennicą, a nie matką dziecka, które za chwilę kończy podstawówkę. I chyba nie tylko ja, bo patrzyłam po innych rodzicach i widziałam te same miny: zdziwienie, potem irytację, na końcu zmęczenie. Nie twierdzę, iż nie trzeba rozmawiać o wychowaniu. Ale nie w taki sposób. Nie z pozycji wykładowcy, który wszystko wie najlepiej, a my mamy tylko słuchać z pokorą.

No i nie w takim momencie! Nasze dzieci są miesiąc przed egzaminem. Stres jest po obu stronach – u dzieci i u nas. Naprawdę wystarczyło powiedzieć kilka zdań o tym, jak uczniowie radzą sobie w szkole, dodać coś o tym, co możemy zrobić, żeby im pomóc – i tyle. A jak wychowawca chciał z nami rozmawiać o relacjach, to można było to zapowiedzieć wcześniej, dać nam wybór. Gdyby się zapowiedział, iż chce rozmawiać o wychowaniu, to my też jako rodzice inaczej byśmy się przygotowali do spotkania.

Wyszłam z tej klasy wkurzona, a nie mądrzejsza. Zamiast konkretów, dostałam kazanie. Szkoda. Bo mam wrażenie, iż w całym tym wychowywaniu... ktoś zapomniał, iż my – rodzice – też potrzebujemy wsparcia, zrozumienia i szacunku. A nie tylko oceniania.

Idź do oryginalnego materiału