Ręce mi opadają
"Po raz kolejny usłyszałam, iż uczniowie są leniwi, nie przykładają się do nauki, iż 'dzisiejsza młodzież' niczego nie chce, nie ma ambicji, nie szanuje wysiłku, nie potrafi się zmobilizować. Gdyby ktoś nie znał mojej córki i słuchał tego zebrania, pomyślałby, iż wychowuję kogoś bez zainteresowań, zaangażowania i kręgosłupa moralnego.
A ja wracam do domu i widzę młodą osobę, która każdego dnia próbuje sprostać dziesiątkom oczekiwań: szkoły, rodziny, rówieśników, społeczeństwa. Widzę dziecko, które siada do lekcji wieczorem, choć jest już wykończone po całym dniu. Widzę nastolatkę, która martwi się ocenami, porównuje się z innymi, gubi się wśród wymagań, które z roku na rok są coraz bardziej absurdalne. Widzę też człowieka, który nie zawsze daje radę – ale czy my, dorośli, zawsze dawaliśmy?
I choć rozumiem frustrację nauczycieli – bo szkoła nie jest dziś łatwym miejscem pracy – to mam już dość przerzucania całej winy na dzieci i rodziców. Gdzie w tej rozmowie jest odpowiedzialność szkoły jako instytucji? Gdzie refleksja nad tym, co nie działa w systemie, który wymaga, ocenia, klasyfikuje – ale rzadko pyta: dlaczego coś się nie udaje?
Zamiast narzekań, chciałabym choć raz usłyszeć pytanie: Jak możemy pomóc tym dzieciom odnaleźć sens w nauce? Jak wspierać, a nie tylko rozliczać?
Mam dość tych bezsensownych zebrań, na których młodzież przedstawiana jest jak pokolenie porażki. Nie zgadzam się na to. Bo widzę codziennie, iż ta młodzież jest mądra, wrażliwa, interesująca świata – tylko nie zawsze potrafi tego pokazać w ramach, które narzuca szkoła. A my, dorośli, nie zawsze potrafimy im w tym pomóc. Łatwiej powiedzieć, iż są leniwi.
Dlatego to było moje ostatnie zebranie. Nie z braku troski, ale z potrzeby szacunku dla mojego dziecka. I dla własnego zdrowego rozsądku".