Wakacje all inclusive traktujemy jak pewnego rodzaju raj, w którym nie ma żadnych ograniczeń. Jeździmy do popularnych kurortów turystycznych, w których możemy, choć na chwilę zapomnieć o problemach dnia codziennego. Tamara wróciła ze swojego od dawna wyczekiwanego urlopu w Turcji. Nie kryje swojego rozczarowania, wręcz oburzenia. A ja się zastanawiam, czy ma rację?
Nie chcę być już dziwakiem
"Na przełomie czerwca i lipca byłam na all inclusive w Turcji. To mój pierwszy tego typu wyjazd. Dotychczas podróżowaliśmy raczej po Polsce. Mazury to nasz ulubiony kierunek. Jednak to all inclusive od dłuższego czasu nie dawało mi spokoju. Na każdym kroku słyszałam o tego rodzaju wakacjach. A koleżankom z pracy to już w ogóle się buzia nie zamyka. Ta była w Hiszpanii, ta drugi raz poleciała do Egiptu, a tamta zakochana jest w Cyprze. Drogie panie, ile można gadać w kółko o tym samym?
Byłam trochę zacofana. Miałam wrażenie, iż Baśka patrzy na mnie jak na odmieńca, jak na dziwadło, które choćby dobrze nie wie, jak takie wakacje wyglądają. Chcąc nie chcąc, nie miałam wyjścia. Musiałam spróbować, z czym to się je.
Wygórowane oczekiwania
Przyznaję, iż ceny zwaliły mnie z nóg. Koszt takiego wyjazdu (dla dwóch osób dorosłych + jednego dziecka) był dwa razy większy od kosztu urlopu na Mazurach. Ale skoro powiedziało się A, trzeba powiedzieć i B. Z bólem serca wydałam te 10 tys. złotych i zaczęłam przygotowania do wyjazdu.
Miałam wygórowane oczekiwania, no bo w końcu taka cena do czegoś zobowiązuje. Spodziewałam się kokosów, a dostałam 'małe orzeszki'. Już tłumaczę.
Do standardu hotelu nie mogę się przyczepić, chociaż gdybym to ja była w nim managerką, popracowałabym nad wyglądem recepcji. Było tam kilka punktów do dopracowania. Jednak restauracja, a dokładniej dania w niej serwowane, rozczarowały mnie totalnie.
To jakiś żart?
Na pierwszy rzut oka różnorodność potraw szokowała. Było tego tyle, iż nie mogłam wzrokiem objąć. Ale kiedy człowiek chciał sobie coś na talerz nałożyć, okazywało się, iż wszystko na to samo kopyto. Dania były raczej stołówkowe, a nie restauracyjne. Szukałam sushi, nie znalazłam, owoce morza były tylko jednego dnia. Desery to słodkie ulepki, których nie dało się zjeść. I może zabrzmi to dziwnie, ale ja na tym all inclusive za grube miliony chodziłam głodna.
A kiedy mąż wieczorem chciał napić się dobrego whisky, okazało się, iż są tylko jakieś słodkie drinki i alkohole regionalne, które w ogóle nie spełniły jego oczekiwań. Piszę to z bólem serca, ale to była totalna porażka.
Jestem wściekła, iż pognałam za tłumem, iż wykupiłam te nieszczęsne wakacje. Czuję się oszukana, stratna i zawiedziona. Pani w biurze podróży zapewniała, iż będę zadowolona. Wprowadziła mnie w błąd, dlatego będę domagała się zwrotu części kosztów".