Jesteś winna swojej biedzie nikt nie zmusił cię do małżeństwa i posiadania dzieci, powiedziała moja matka, gdy poprosiłam ją o pomoc.
To ty wciągnęłaś się w ten kłopot, bo nie masz pieniędzy. Nikt nie nakazał ci brać ślub i mieć potomstwo. takie słowa wpadły mi w oczy, gdy zwróciłam się do niej o wsparcie.
Mając dwadzieścia lat, poślubiłam Rui. Wynajęliśmy małe mieszkanie typu T1 na przedmieściach Setúbal. Obaj pracowaliśmy on w budownictwie, ja w aptece. Żyliśmy skromnie, ale wystarczało nam to. Marzyliśmy o własnym domu i wtedy wydawało się, iż wszystko jest możliwe.
Wkrótce przyszedł na świat Tiago, a dwa lata później Pedro. Wzięłam urlop macierzyński, a Rui zaczął robić nadgodziny. Mimo to środki nie starczały. Wszystko szło na pieluchy, mleko w proszku, lekarzy, rachunki i czynsz który pokrywała tylko połowa jego zarobków.
Patrzyłam na nasze dzieci i każdego ranka dręczyło mnie to pytanie: co jeżeli Rui zachoruje? Co jeżeli stracimy pracę? Co wtedy zrobimy?
Moja matka mieszkała sama w T2, podobnie babcia obie w Lizbonie, z pustymi salonami. Nie prosiłam o pałac, myślałam jedynie o małym, tymczasowym kącie, dopóki dzieci będą małe i dopóki nie podniesiemy się z problemu.
Zasugerowałam mamie, by zamieszkała z babcią dwie razem w jednym mieszkaniu, a my w drugim. Nie zajmowaliśmy dużo miejsca tylko ja, Rui i dwie pociechy. Ona jednak nie chciała słuchać.
Mieszkać z matką? rzuciła. Czy ty zwariowałaś? Myślisz, iż moje życie już się skończyło? przez cały czas jestem młoda. A z babcią tylko rozpadnę sobie nerwy. Mieszkaj gdzie chcesz, ale nie zawracaj mi głowy.
Zamilkłam, połykała się w gniewie. Potem zadzwoniłam do ojca. On od lat żyje z nową żoną, mają przestronne czteropokojowe mieszkanie, a ja liczyłam, iż przyjmą babcię. W końcu to też jego matka. On jednak odmówił, tłumacząc, iż z drugiego małżeństwa ma już dzieci i dom jest już pełny po brzegi.
Zrozpaczona ponowiłam telefon do matki. Płakałam, błagałam, by nas przyjęła chociaż na jakiś czas. Wtedy wypluła mi w twarz:
To twoja wina, iż nie masz pieniędzy. Nikt nie kazał ci się żenić. Nikt nie zmuszał cię do posiadania dzieci. Chciałaś dorosnąć? Teraz ponosisz konsekwencje. Rozwiąż swoje problemy samodzielnie.
Uczucie było jak porażenie prądem. Usiadłam w kuchni z telefonem w dłoni, a cały świat zdawał się walić. To pochodziło od matki, od kobiety, która powinna była być wsparciem. Nie prosiłam o wiele jedynie o mały kąt, odrobinę współczucia.
Następnego ranka Rui i ja rozważaliśmy, co zrobić. Jedyną, która odpowiedziała na nasze rozpaczy, była jego matka, Anabela. Mieszka w wiosce pod Alcácer do Sal, w domu z podwórkiem. Ma wolny pokój i obiecała przyjąć nas z radością, choćby zaoferowała opiekę nad dziećmi, gdy my będziemy pracować.
Mam obawy. To nie miasto, a wieś. Nie ma tam przychodni, dobrej szkoły ani transportu. Boję się, iż jeżeli tam przeprowadzimy się, już nigdy nie wyjdziemy. Że dzieci będą rosły bez perspektyw, bez przyszłości. Że poddam się i zamknę przed światem.
Jednak nie mamy wyboru. Matka odwróciła się ode mnie. Babcia jest za stara, by nas przyjąć. Ojciec nie traktuje nas jako rodziny. Teraz stoję na rozdrożu: iść w nieznane czy przyjąć pomoc, choć obcą, ale szczerą.
Wiesz, co najbardziej rani? To nie bieda, nie trudności. To świadomość, iż najbliżsi z własnego krwi są najdalsi, gdy najbardziej potrzebujemy ich wsparcia. A mój największy lęk nie dotyczy mnie. To moje dzieci, które nigdy nie powinny poczuć, iż są niechciane przez własną babcię.






