Trudne oblicze wolności

twojacena.pl 1 dzień temu

**Ciężka Wolność**

— Irena Pawłowna, nie widziała pani niebieskiej teczki z dokumentami? Zostawiłem ją na stoliku w salonie! — Głos Krzysztofa drżał z niepokoju. Przeszukał cały dom w cichym podkrakowskim osiedlu, ale teczka zdawała się rozpłynąć w powietrzu.

— A, była jakaś teczka — rzuciła niedbale Irena Pawłowna. — Zniszczona, poplamiona… Więc wyrzuciłam.

Krzysztof zastygł jak rażony piorunem. W tej teczce był raport, nad którym pracował dwa tygodnie. Jutro był ostatni dzień na oddanie go przełożonym. Można by go wydrukować od nowa, ale podpisy? Gdzie je zdobędzie o dziesiątej wieczorem?!

— Jak pani mogła?! — syknął Krzysztof, powstrzymując wściekłość. — To był najważniejszy raport! Praktycznie nowa teczka, tylko kilka zadrapań! Pani zdaje sobie sprawę, iż mogę stracić pracę?!

— Nie rozrzucaj po domu swoich papierów! — prychnęła teściowa, odsuwając niedopitą herbatę. — Wielki z ciebie biznesmen! Skoro była taka cenna, schowałbyś do swojego pokoju, a nie rzucał byle gdzie!

— Leżała na stoliku, nie na podłodze! — Krzysztof czuł, jak krew napływa mu do skroni.

To nie był pierwszy raz, gdy Irena Pawłowna wyrzuciła jego rzeczy. To „za starą” koszulę, to zniszczony notatnik. Ale dziś przekroczyła wszelkie granice.

— To mój dom, ja tu rządzę! — oświadczyła teściowa, dumnie unosząc podbródek. — Nie podoba ci się? Nikt cię nie trzyma!

Krzysztof zacisnął pięści, licząc w myślach do dziesięciu. Spokój nie nadchodził. *Rządzi*… Tak, dom należał do Ireny Pawłowny. To ona nalegała, by jej córka, Kinga, i Krzysztof zamieszkali z nią. *„Po co płacić komuś czynsz, skoro u mnie miejsca aż nadto?”* — powtarzała.

Z początku wydawało się to logiczne. Krzysztof gwałtownie piął się po szczeblach kariery, pracując od świtu do nocy. Kinga spodziewała się dziecka, a ciąża była trudna — ledwo wstawała z łóżka. Gotowanie, sprzątanie? Nie było mowy. Irena Pawłowna zaproponowała pomoc i z wdzięcznością przyjęli.

Ale rok później, gdy urodził się syn Dominik, Krzysztof zaczął mówić o wyprowadzce. choćby wynajęte mieszkanie, ale własne, z własnymi zasadami. Kinga zbuntowała się: *„Po co? Mama wszystko załatwia, Dominik ma opiekę, a ja mogę odpocząć!”* Podobało jej się życie, gdy rankiem mogła wędrować po sklepach, po południu iść do salonu piękności, a wieczorem poświęcić godzinkę dla syna. Nie pragnęła być gospodynią.

Krzysztof ustąpił, ale nie zamierzał godzić się z tym na zawsze. W tajemnicy inwestował w budowę domu na obrzeżach miasta. Kinga nie wiedziała — przewidział jej protesty, wymówki, byle tylko zostać pod matczynym dachem. Jej życie przypominało bajkę o bogatej dziedziczce, a wyprowadzkę wiązała z gotowaniem, sprzątaniem i opieką nad dzieckiem.

Rozmyślając o tym, Krzysztof narzucił kurtkę i wyszedł do śmietników. Wiedział, iż śmieciarki jeszcze nie zabrały odpadów. Wiózł nadzieję, iż znajdzie teczkę. choćby jeżeli będzie musiał grzebać w odpadach, szansa istniała. Worek powinien być na wierzchu — wyrzucono go niedawno.

Fortuna mu sprzyjała: teczka znalazła się, dokumenty nietknięte, choćby nie pogniecione. Krzysztof, z ulgą w sercu, wrócił do domu, rzucając teściowej lodowate spojrzenie. Skierował się do Kingi. Dziś czekała ich trudna rozmowa.

— Jutro wieczorem pakujesz rzeczy. Wyprowadzamy się — rzucił zmęczonym głosem, osuwając się w fotel. — Nie zniosę już kolejnych sztuczek twojej matki! Dlaczego ja, dorosły mężczyzna, muszę znosić jej docinki? Ona tylko się na mnie wyżywa!

— Wyprowadzamy się? Gdzie? — Kinga zaniemówiła z przerażenia. — Co ci tu nie pasuje? Żyjemy jak u Pana Boga za piecem! I nie waż się obrażać mamy, ona dla nas tyle robi!

— Zgodziłem się tu mieszkać tylko dlatego, iż potrzebowaliśmy pomocy — odparł twardo Krzysztof. — Teraz jesteś zdrowa i możesz być gospodynią we własnym domu.

— Mama pomaga z Dominikiem! Wiesz, jaki jest niespokojny!

— Pomaga? — Krzysztof uniósł drwiąco brew. — Ona wychowuje naszego syna! I jeszcze go przeciwko mnie nastawia! Słyszałem, jak mówi mu, iż tata jest zły!

— Dominik nie ma choćby roku, co on zrozumie? — Kinga przewróciła oczami. — Przesadzasz.

— Niedoceniasz! — wybuchnął Krzysztof. — Myślisz, iż godzina przed snem to macierzyństwo? Irena Pawłowna choćby nie pozwala mi się z nim pobawić — zaraz zabiera go przebierać albo nakarmić!

— Jakbyś ty tak bardzo pragnął go wychowywać! — warknęła Kinga. — Wychodzisz, gdy śpi, wracasz, gdy śpi.

— Od przyszłego miesiąca wszystko się zmieni — powiedział stanowczo. — Dostałem nowe stanowisko z regularnym grafikiem, bez nadgodzin. Ale biuro jest w innej dzielnicy, stąd dojazd to koszmar.

— To nie powód do wyprowadzki! Masz samochód! — oburzyła się Kinga. — Gdzie niby jedziemy? Na wynajęte?

— Mamy własny dom — odparł spokojnie.

— Jaki dom?! — Kinga aż zakrztusiła się zaskoczeniem.

— Duży, przestronny, w zielonej okolicy. Budowę skończyłem dwa tygodnie temu, meble kupiłem wczoraj.

— Nie chcę mieszkać w domu jednorodzinnym! — wrzasnęła Kinga. — Nigdzie nie jadę!

— Albo to, albo rozwód — odciął się Krzysztof.

— Nie zgodzę się na rozwód! Dominik nie ma roku, mam prawo! — Kinga rzuciła telefon na kanapę, co dla niej było aktem desperacji.

— Nie zgadzaj się — skinął Krzysztof. — Ale ja nie zostanę w tym domu z twoją matką. Wyprowadzam się do swojego domu, będę tam gospodarzem. Jem, co chcę, oglądam, co chcę, zostawiam rzeczy, gdzie chcę, bez strachu, iż wylądują w śmietniku. A ty się zastanów, z czego będziesz żyć. Emerytura twojej matki to grosze. Alimenty zapłacę, ale starczy ich na mniej, niż wydajesz teraz. ZastanówKiedy Kinga w końcu zrozumiała, iż marzenie o wygodnym życiu bez odpowiedzialności było tylko iluzją, podjęła decyzję, która zmieniła wszystko.

Idź do oryginalnego materiału