**Mój dziennik**
Twoja tajemnica jest teraz moja, i tylko od ciebie zależy, komu ją zdradzę.
Kasia wracała do domu z supermarketu, dźwigając ciężkie torby. Plecy bolały ją ze zmęczenia. Gdy była już prawie pod swoim blokiem, zauważyła na ławce nieznajomą kobietę. Siedziała, jakby na kogoś czekała.
– Przepraszam… pani to Katarzyna? – nagle odezwała się obca.
Kasia zatrzymała się, przyglądając się kobiecie uważnie. Nic znajomego w jej rysach.
– Tak. A pani to kto?
– Nie znamy się, ale ja wiem o pani wszystko – powiedziała kobieta z naciskiem. – I przyszłam powiedzieć jedno… Znam pani tajemnicę.
Kasia zmarszczyła brwi.
– Jaką tajemnicę? O czym pani mówi?
– Tę, która dotyczy pani córki… – dodała nieproszona gościna z zimnym uśmiechem. – Tylko od pani zależy, czy pozostanie tajemnicą.
Kasia ścisnęła uchwyty toreb tak mocno, iż jej palce zrobiły się białe.
Kasia i Tomasz pobrali się z miłości. Młodzi, szczęśliwi, z błyszczącymi oczami, przy toastach gości przysięgali być razem na dobre i złe. Lata mijały, pracowali, budowali swój mały, ale przytulny świat we dwoje. Ale dzieci nie przychodziły. Czekali. Badali się. Lekarze rozkładali ręce: „Czasem para żyje dziesięć lat – i nagle zdarza się cud”.
Ale cud się nie pojawiał. I pewnego dnia oboje wypowiedzieli to słowo na głos – „adopcja”.
W domu dziecka byli trzy razy. Najpierw rozglądali się. Potem zobaczyli ją – niebieskooką malutką dziewczynkę o bujnych włosach, z oczami pełnymi zaufania. Marysia miała zaledwie rok i kilka miesięcy. Jej biologiczna matka zostawiła ją w szpitalu, oficjalnie została pozbawiona praw rodzicielskich.
– To całkiem malutka. Nie będzie pamiętać nikogo poza nami – mówiła Kasia. – Będzie myślała, iż jesteśmy jej prawdziwymi rodzicami.
Dokumenty, wizyty, nerwy, nieprzespane noce. Ale wszystko było już za nimi. Marysia stała się ich córką. Ukochaną. Wymarzoną. Prawdziwą. Krewni dziwili się: „Jak podobna do Kasi! Ta sama jasna czupryna, te same oczy!”. Tomasz uśmiechał się, czując w sercu ciepło – los podarował im choćby podobieństwo.
Marysia rosła mądra, interesująca świata, pełna czułości. Szkoła, pierwsze piątki, pierwszy bukiet na rozpoczęcie roku, pierwsze pytania.
Ale to pytanie, którego Tomasz i Kasia bali się najbardziej, padło wcześniej, niż się spodziewali.
– Mamo, tato, to prawda, iż nie jestem waszą córką? Że wzięliście mnie z domu dziecka?
Powiedziała to spokojnie, ale w głosie czuć było ból. Agnieszka, koleżanka z klasy, doniosła. Usłyszała, jak jej matka rozmawia o tym z sąsiadką.
Rodzice spojrzeli na siebie. Tamtego wieczoru Tomasz mówił cicho, poważnie. Trzymał córkę za ramię i opowiadał, jak po raz pierwszy zobaczyli ją w domu dziecka, jak pokochali od pierwszego wejrzenia. Jak chcieli dać jej dom. Rodzinę. Miłość. Jak obiecali sobie, iż nigdy nie ukryją prawdy, ale powiedzą, gdy będzie gotowa.
Marysia słuchała. Żadnych łez, żadnej histerii. Tylko cichutkie:
– No to dobrze. I tak jesteście moimi rodzicami.
Od tamtej nocy temat więcej nie wrócił. Tomasz i Kasia odetchnęli z ulgą – ich dziewczynka była silna, dobra, dojrzała ponad wiek.
Gdy Marysia skończyła piętnaście lat, zdarzyło się kolejne cud – Kasia dowiedziała się, iż jest w ciąży.
– Tomasz, zaraz cię bardzo zaskoczę… – powiedziała, witając męża po pracy.
– Znowu kupiłaś kwiaty bez powodu?
– Będziemy mieli dziecko.
Nie uwierzył od razu. Dopytywał, łapał się za głowę. A potem przytulił ją i zapłakał. I po raz pierwszy od lat powiedział:
– Dziękuję ci, Kasia. Za wszystko.
Marysia, gdy się dowiedziała, uśmiechnęła się:
– Chcę braciszka. Tylko nie takiego uparciucha jak Agnieszka.
Kasia urodziła syna. Rodzina była teraz kompletna. Szczęście zdawało się na dobre zagościć w ich domu. Marysia poszła na studia, młodszy do szkoły, Kasia i Tomasz pracowali, żyli, cieszyli się każdym dniem.
Aż pojawiła się ona – biologiczna matka Marysi.
Pewnego dnia Kasia wracała z zakupów i spotkała ją pod blokiem.
– Powiedz swojemu mężowi, iż jeżeli nie dacie mi pieniędzy, powiem córce prawdę – syknęła kobieta, nie kryjąc pogardy. – Wiem, gdzie się uczy. Wiem wszystko.
Kasia wróciła do domu blada. Opowiedziała Tomaszowi.
– Nic jej nie jesteśmy winni – powiedział. – Ale Marysia nie powinna jej poznać. Nie taką. Nie teraz.
Przypomnieli sobie obietnicę, którą sobie dali – powiedzieć córce prawdę, gdy nadejdzie czas. Ale czy już tego nie zrobili? Czy nie wyznali prawdy?
– Była wtedy dzieckiem – powiedziała Kasia. – Teraz Marysia jest dorosła. Musimy ją uprzedzić.
Gdy Marysia przyjechała na wakacje, zebrali się na odwagę.
– Córciu… wiesz, iż cię adoptowaliśmy. Ale masz też biologiczną matkę. Chcemy, żebyś wiedziała – może się pojawić. Nie chcemy, żebyś usłyszała to od obcych. Ale jesteśmy przy tobie. Jesteśmy twoimi rodzicami. Zawsze.
Marysia długo na nich patrzyła, w końcu się uśmiechnęła:
– Mamo, tato. Zapamiętajcie: dla mnie nie ma innych rodziców. A jeżeli się pojawi – po prostu powiem, iż już mam rodzinę. Prawdziwą.
I Kasia, i Tomasz patrzyli na córkę z podziwem i zdumieniem. Wydawało im się, iż wszystko, co w niej dobre, pochodzi skądinąd. Z charakteru. Z natury. Ale tak naprawdę Marysia taka była – dzięki nim.
Dzięki miłości, uczciwości i prawdziwej trosce.
I żadna „tajemnica” nie miała już władzy nad ich życiem.
**Lekcja na dziś:** Rodzina to nie krew, ale wybór. I miłość, która przezwycięża wszystko.