Twoja tajemnica jest teraz moją i tylko od Ciebie zależy, komu ją zdradzę.

polregion.pl 9 godzin temu

Wrocław tonął w jesiennym zmierzchu, gdy Agata wracała do domu z Biedronki, dźwigając ciężkie siatki, które wbijały się w palce jak cienkie sznurki. Plecy bolały ją jak po całym dniu kopania kartofli. Była już przy swoim bloku, gdy zauważyła na ławce obcą kobietę. Siedziała nieruchomo, jakby czekała na kogoś od stuleci.

— Przepraszam… to pani Agata? — odezwała się nagle obca, głosem cichym jak szelest opadłych liści.

Agata przystanęła, wpatrując się w twarz kobiety. Żadnych znanych rysów, tylko oczy, które zdawały się widzieć za dużo.

— Tak. A pani jest…?

— Nie znamy się, ale ja wiem o pani wszystko — powiedziała kobieta, uśmiechając się jak lis przed kurnikiem. — I przyszłam powiedzieć jedno… Znam pani tajemnicę.

Agata zmarszczyła brwi.

— Jaką tajemnicę? O czym pani mówi?

— Tę, która dotyczy pani córki… — syknęła kobieta, a w jej głosie zadrżała groźba. — To od pani zależy, czy taką pozostanie.

Agata ścisnęła siatki tak mocno, iż paznokcie wbiły się w dłonie, zostawiając białe ślady.

Agata i Marek pobrali się z miłości. Młodzi, rozmarzeni, z iskrami w oczach, przy dźwiękach kieliszków obiecali sobie wieczność — w zdrowiu i chorobie, w biedzie i bogactwie. Lata mijały, pracowali, budowali swój mały, przytulny świat we dwoje. Ale dzieci nie przychodziły. Najpierw czekali. Potem badania. Lekarze rozkładali ręce: „Czasami para czeka dziesięć lat, a potem — cud”.

Ale cudu nie było. I pewnego wieczoru padło to słowo — „adopcja”.

W domu dziecka byli trzy razy. Najpierw rozglądali się. Aż zobaczyli ją — małą, jasnowłosą dziewczynkę z oczami niebieskimi jak woda w jeziorze. Miała zaledwie rok i trzy miesiące. Rodzona matka zostawiła ją w szpitalu, potem sąd odebrał jej prawa.

— To tylko malutka — szeptała Agata. — Nie będzie pamiętać nikogo poza nami. Będzie myśleć, iż jesteśmy jej prawdziwymi rodzicami.

Papierki, wizyty, noce bez snu. Ale wszystko minęło. Maja stała się ich córką. Ukochaną. Wymarzoną. Prawdziwą. Krewni dziwili się: „Taka podobna do Agaty! Te same włosy, te same oczy!”. Marek się tylko uśmiechał, bo choćby los dał im idealne podobieństwo.

Maja rosła — mądra, interesująca świata, czuła. Szkoła, pierwsze piątki, pierwszy bukiet na rozpoczęcie roku, pierwsze pytania.

Ale to, którego bali się najbardziej, padło wcześniej, niż się spodziewali.

— Mamo, tato, to prawda, iż nie jesteście moimi prawdziwymi rodzicami? Że wzięliście mnie z domu dziecka?

Powiedziała to spokojnie, ale w głosie czaił się ból. Zuzia, koleżanka z klasy, podsłuchała rozmowę swojej matki z sąsiadką.

Rodzice wymienili spojrzenia. Tego wieczoru Marek mówił cicho, trzymając córkę za ramię. Opowiadał, jak zobaczyli ją pierwszy raz, jak pokochali od pierwszego wejrzenia. Jak chcieli dać jej dom. Rodzinę. Miłość. Jak obiecali sobie, iż nigdy nie ukryją prawdy, ale powiedzą, gdy będzie gotowa.

Maja słuchała. Bez łez, bez krzyku. Tylko cichutko:

— No to dobrze. I tak jesteście moimi rodzicami.

Od tamtej nocy temat nie wracał. Agata i Marek odetchnęli — ich dziewczynka była silna, dobra, dojrzała ponad wiek.

Gdy Maja skończyła piętnaście lat, zdarzył się cud — Agata zaszła w ciążę.

— Marek, przygotuj się na szok… — powiedziała, witając męża w drzwiach.

— Znowu kupiłaś kwiaty bez okazji?

— Będziemy mieli dziecko.

Nie uwierzył od razu. Dopytywał, łapał się za głowę. A potem objął ją i rozpłakał się. I po raz pierwszy od lat wyszeptał:

— Dziękuję ci, Agata. Za wszystko.

Maja, gdy się dowiedziała, zaśmiała się:

— Chcę braciszka. Tylko nie takiego urwisa jak Zuzia.

Agata urodziła syna. Rodzina była już kompletna. Szczęście zakotwiczyło się w ich domu na dobre. Maja poszła na studia, młodszy do szkoły, Agata i Marek pracowali, żyli, cieszyli się.

Aż pojawiła się ona — rodzona matka Mai.

Pewnego dnia Agata wracała z zakupami i zastała ją pod blokiem.

— Powiedz swojemu mężowi, iż jeżeli nie dacie mi pieniędzy, powiem córce prawdę — syknęła kobieta, patrząc na Agatę jak na śmiecia. — Wiem, gdzie się uczy. Wiem wszystko.

Agata wróciła do domu blada jak kreda. Opowiedziała Markowi.

— Nic jej nie jesteśmy winni — powiedział. — Ale Maja nie powinna jej zobaczyć. Nie taką. Nie teraz.

Przypomnieli sobie obietnicę — powiedzieć córce prawdę, gdy będzie czas. Ale czy już tego nie zrobili? Czy nie wyznali wszystkiego?

— To było w dzieciństwie — szepnęła Agata. — Teraz Maja jest dorosła. Musimy ją przygotować.

Gdy Maja przyjechała na wakacje, zebrali się na odwagę.

— Córeczko… wiesz, iż cię adoptowaliśmy. Ale masz też rodzoną matkę. Chcemy, żebyś wiedziała — może się pojawić. Nie chcemy, żebyś usłyszała to od obcych. Ale my jesteśmy przy tobie. Twoi rodzice. Zawsze.

Maja patrzyła na nich długo, aż w końcu się uśmiechnęła:

— Mamo, tato. Zapamiętajcie: dla mnie nie ma innych rodziców. A jeżeli się pojawi, powiem tylko, iż już mam rodzinę. Prawdziwą.

Agata i Marek patrzyli na córkę z podziwem. Wydawało im się, iż całe dobro w niej — to dar z nieba. Od charakteru. Od natury. Ale tak naprawdę Maja taka była — dzięki nim.

Dzięki miłości, uczciwości i prawdziwej trosce.

I żadna „tajemnica” nie miała już władzy nad ich życiem.

Idź do oryginalnego materiału