**Wyjechaliśmy, żeby przetrwać**
Moja mama doprowadziła mnie do momentu, gdy stanęłam przed dramatycznym wyborem: albo zerwę z nią kontakt, albo z mężem. Żadna z tych opcji nie była dobra, dlatego jedynym wyjściem okazała się ucieczka. Tylko tak mogliśmy ocalić nasze małżeństwo i resztki spokoju.
Kiedyś z euforią kupiłam kawalerkę w spokojnej dzielnicy Gdańska — w tym samym bloku, gdzie mieszkała mama. Wydawało się, iż los mi sprzyja: pomoc pod ręką, znajome okolice, wsparcie bliskich. Wszystko było idealne… do pewnego momentu.
Później poznałam Marka. Pokochaliśmy się, pobraliśmy, a on, jako iż nie miał własnego mieszkania, zamieszkał ze mną. Początki były piękne. Był troskliwy, pracowity, uczciwy. Czułam, iż to ten jedyny.
Ale mama… znienawidziła go od pierwszej wizyty.
— To co, z przeceny go wzięłaś? Ani urody, ani mieszkania. Zupełnie ci odbiło, córko — syczała, ledwie drzwi się za nim zamknęły.
Próbowałam go bronić, tłumaczyłam, iż liczy się charakter, nie materialne rzeczy. Ale moje słowa odbijały się od niej jak groch od ściany. Machała ręką i dodawała: „Zobaczysz, jak pójdziesz na macierzyński — pożałujesz”.
Choć do dzieci było daleko, mama zamieniła nasze życie w koszmar. Przychodziła prawie codziennie. Narzekała, iż „miałam pecha”, oskarżała Marka o bylejakość, krytykowała każdy jego gest. A on przecież starał się — woził ją, pomagał, spełniał każde życzenie.
To tylko ją rozjuszało.
— U Karolinki mąż to skarb: mieszkanie, auto, teściową nosi na rękach! A twój? Suchar bez smaku! Ani kwiatka, ani prezentu — traktuje cię jak służącą!
Gdy cerowałam rozdartą bluzkę, wybuchała:
— Do czego się doprowadziłaś! Chodzisz w łachmanach, bo twój mąż to nierób i biedak!
Każda jej wizyta to był teatr. Sąsiedzi już się przyzwyczaili — potrafiła urządzić awanturę na klatce, jeżeli nie otwieraliśmy. Telefon dzwonił non-stop, a my baliśmy się nie odebrać — nagle coś poważnego?
Pewnego dnia, po szczególnie bolesnej scenie, usiedliśmy z Markiem i postanowiliśmy: tak dalej być nie może. Zdecydowaliśmy, iż wynajmiemy moje mieszkanie, a sami tymczasowo wprowadzimy się do jego mamy. Miała duże mieszkanie w Poznaniu, a do tego często nocowała u partnera. Kontakt z nią był minimalny — prawie jak życie we dwoje. Tak będziemy oszczędzać na kredyt i zaczniemy od nowa, z dala od codziennego terroru.
Mamy nie uprzedziliśmy. Wiedzieliśmy, co powie. Ale ukrywać się długo nie dało — sąsiadki doniosły, iż wynosiliśmy walizki. Mama przybiegła wściekła.
— To on ci to podpowiedział?! Boi się, iż otworzę ci oczy? — wrzeszczała. — A ty? Bezwolna szmato! Wymieniłaś matkę na jakąś obcą babę!
Marek milcząco pakował torby do bagażnika, a ja próbowałam tłumaczyć: to moja decyzja. Bo jestem zmęczona. Zmęczona strachem, byciem między młotem a kowadłem. Gdyby mama nie wtrącała się w nasze życie, nigdy byśmy nie wyjechali.
Odpowiedziała tylko: „Przypełznie— Jeszcze do mnie wrócisz z płaczem! — rzuciła i zatrzasła drzwi.