Miasto tętniło wieczornym życiem klaksony trąbiły, kroki odbijały się echem od kostki brukowej, a śmiech unosił się z ogródków restauracji przystrojonych lampkami. Przy stoliku numer 6, przed elegancką włoską trattorią, siedział w ciszy Krzysztof Kowalski, machinalnie kręcąc kieliszkiem wina. Przed nim stygła porcja risotto z krewetkami. Zapach szafranu i trufli umykał jego uwadze. Myślami był daleko pogrzebany pod stosem korporacyjnych raportów, pustych toastów z galowych przyjęć i błyszczącą nicością kolejnej bezsensownej nagrody.
Wtedy usłyszał jej głos.
Cichy. Delikatny. Ledwo słyszalny wśród zgiełku.
Proszę pana Nie chcę pieniędzy. Tylko chwili uwagi.
Odwrócił głowę. I zobaczył ją.
Klęc Klęczącą na chodniku w wytartej sukience, trzymającą w ramionach owinięte w zniszczony kocyk niemowlę, a w jej spokojnych, choć zmęczonych oczach Krzysztof ujrzał coś, co sprawiło, iż po raz pierwszy od lat poczuł, iż jego życie ma znaczenie.