Ulga po odprowadzeniu dziecka do szkoły trwała krótko. Zniknęła na widok listy opłat

mamadu.pl 3 dni temu
Czekałam na koniec wakacji jak na wybawienie – i nie, nie dlatego, iż kocham wrzesień, tylko dlatego, iż dwa miesiące z dzieckiem non stop w domu potrafią wyssać resztki energii. Marzyłam o chwili ciszy, o wolności, o tym, żeby ktoś inny na parę godzin przejął pałeczkę. Ale kiedy wreszcie odprowadziłam moje dziecko do szkoły, ulgę zabiła kartka z listą obowiązkowych opłat.


Wakacje, które dały w kość


Nie będę udawać – wakacje były ciężkie. Jasne, była plaża, lody, wyjazd, ale przez większość dni miałam poczucie, iż prowadzę firmę rozrywkową 24/7.

Program animacyjny dla jednego, wyjątkowo wymagającego klienta. A ja? Zmęczona,

wkurzona, z wiecznie rosnącą listą "mamo, zrób, mamo, podaj, mamo, nudzi mi się". Z utęsknieniem odliczałam dni do września.

Ulga, która trwała tylko kilka minut


I w końcu nadszedł ten moment. Tornister większy od dziecka, uśmiech niepewny, buziak przy furtce. Ja – wolna. Chciałam tańczyć, serio. Wsiadłam do auta, włączyłam radio i przez chwilę miałam wrażenie, iż oto zaczyna się nowa era – era ciszy i spokoju.

Ale potem weszłam do szkoły i wzięłam do ręki listę opłat. Uczucie było takie, jakby ktoś dał mi lizaka i natychmiast wyrwał go z ust.

Papier ksero – 50 zł.

Rada rodziców – 200 zł.

Ubezpieczenie – 180 zł.

Wycieczka integracyjna – 250 zł.

Do tego zbiórka na kwiaty, dekoracje, teatrzyk i fundusz świetlicowy...

Kiedy to wszystko policzyłam, uświadomiłam sobie, iż moja krótka ulga kosztowała mnie około tysiąca złotych – a to dopiero początek roku.

"Darmowa edukacja" – najdroższy żart


Oficjalnie szkoła jest bezpłatna. A w praktyce? Rodzice sponsorują rzeczy, które dawno temu powinny być w budżecie. Czasami mam wrażenie, iż jeszcze chwila i poproszą mnie, żebym przywiozła kredę i mop.

Zamiast cieszyć się, iż moje dziecko zaczyna kolejny rok nauki, czuję gulę w gardle. Bo co miesiąc pojawia się nowy komunikat: "prosimy o wpłatę".

A ja, zamiast mieć przestrzeń na własne drobne przyjemności – kawę na mieście, książkę, chwilę oddechu – mam poczucie, iż jestem bankomatem podpiętym do szkolnego systemu.

I pytanie, które wraca jak bumerang


Czy naprawdę tak ma wyglądać "nowoczesna szkoła"? Czy w XXI wieku rodzic musi wybierać między kawą z przyjaciółką a składką na papier ksero?

Bo ja coraz częściej czuję, iż nie tylko moje dziecko chodzi do szkoły – ja też chodzę, tylko zamiast lekcji mam regularne wystawianie rachunków.

Idź do oryginalnego materiału