Główna bohaterka książki "Uratować Missy"
początkowo nie budziła ani sympatii, ani chęci poznania.
Budziła za to moje wielkie współczucie.
Missy ma prawie 80 lat, jest samotna i smutna.
Mąż po chorobie odszedł,
córka nie odzywa się od czasu kłótni,
ukochany syn wyjechał do Australii,
jedynego wnuka widuje od święta.
Ma kilka sekretów i topniejące konto.
Nie czuje potrzeby bycia wśród ludzi.
Jest w niej sporo lęków z dzieciństwa.
Dość często ratuje się alkoholem.
Snuje się po opustoszałym domu,
próbując mobilizować do przetrwania
i wspominając minione wydarzenia.
Jej jedyną rozrywką są listy do syna.
Wsiąkałam w tę historię bardzo powoli,
a autorka Beth Morrey powoli
rozpuszczała moje wątpliwości.
Od pewnego momentu kibicowałam Missy.
Im dłużej o niej czytałam, tym bardziej lubiłam.
Poznałam jej lęki, sekrety, marzenia.
Jej życie bardzo się zmieniło pod wpływem przypadku,
a adekwatnie pod wpływem dwóch kobiet, jednego chłopca i psa.
Jedna z tych kobiet jest irytująca, druga ma genialne pomysły,
chłopiec przypomina jej wnuka, a pies jest świetnym słuchaczem.
Missy bardzo ostrożnie otwierała się na nowe spotkania,
nowych ludzi, nowe możliwości.
Nie wszystko szło gładko,
ale więcej nie powiem.
Przeczytajcie sami :-)
.