To skandal
"Od lat słyszymy, jak ważne jest zdrowe żywienie dzieci. Eksperci biją na alarm – mówimy o otyłości, o złych nawykach, o tym, iż jedzenie to podstawa rozwoju. Ministerstwa tworzą zalecenia, przedszkola deklarują troskę o jakość posiłków, a rodzice wierzą, iż oddając dziecko do placówki, robią dla niego coś dobrego.
Tymczasem mój syn opowiada, iż na śniadanie były… parówki.
Nie ukrywam, aż zagotowałam się w środku. Bo jeżeli coś dziś powinno być symbolem żywieniowego wstydu, to właśnie one. Parówki, czyli produkt, który nie oszukujmy się, jest w najlepszym razie tanim zapychaczem, a w najgorszym: przemielonym odpadem. Skórki, ścięgna, tłuszcz, do tego sól, wzmacniacze smaku, konserwanty i nie wiadomo co jeszcze.
Czy naprawdę w placówce edukacyjnej, w przedszkolu, które ma uczyć dzieci dobrych nawyków, serwuje się coś, czego świadomi dorośli unikają jak ognia? To nie jest 'smaczne i szybkie'. To nie 'tradycja'. To po prostu bylejakość.
Co gorsza, to nie był przypadek, to nie była awaryjna sytuacja. To pozycja w jadłospisie. Parówka jako zaplanowane śniadanie.
Nie oczekuję luksusu. Nie mówię o ekologicznych płatkach czy egzotycznych owocach. Mówię o prostym, zwyczajnym, uczciwym jedzeniu: jajku na twardo, owsiance, kanapce z warzywami, zupie mlecznej, twarożku. To przecież nie są fanaberie. To podstawy, które da się zorganizować choćby przy ograniczonym budżecie – pod warunkiem iż ktoś chce.
A mam wrażenie, iż nikomu się po prostu nie chce. Że wszystko ma być tanie, szybkie i bezproblemowe i byle się zgadzało na papierze. A dzieci? Dzieci to zjedzą wszystko. Dzieci nie zaprotestują. Dzieci nie będą analizować składu.
Ale ja będę. I wielu innych rodziców też. jeżeli chcemy naprawdę zadbać o przyszłość naszych dzieci – zacznijmy od talerza. I skończmy z fikcją, iż parówka to jedzenie".