Kogo nie zachowałeś tego nie odzyskasz: opowieść o prawdziwym szczęściu
Oj, dzieci moje, usiądę bliżej pieca, bo kości już bolą, a myśli same cisną się na usta. Posłuchajcie, jak to bywa w życiu
Dawno temu, gdy drzewa były wyższe, a serca szczersze, żyła sobie młoda kobieta o imieniu Aniela. Piękna jak mak o poranku, dobra jak świeżo upieczony chleb, od którego pachniało domem. Uśmiech miała ciepły jak wiosenne słońce, a duszę czystą jak źródlana woda.
Pokochała chłopaka o imieniu Wiesław. Przystojny był: barczysty, z gęstymi brwiami czarnymi jak smoła, a głos dźwięczny jak dzwon w Wielkanoc. ale biada dumę miał taką, iż aż kipiała w nim jak w garnku. Zdawało mu się, iż świat mu coś winien, a życie powinno ścielić przed nim czerwony dywan.
Wkrótce po ślubie Aniela zaszła w ciążę. Poszli razem na USG, a lekarz powiedział: Chłopiec będzie. O, jakże wtedy Wiesław promieniał z radości! Biegał po mieście, krzyczał, iż będzie miał dziedzica. W kawiarni zamawiał szampana, chwalił się przyjaciołom, iż syn jego zostanie albo wielkim biznesmenem, albo choćby prezydentem.
Lecz życie lubi pisać własne scenariusze. Gdy nadszedł czas, Aniela urodziła dziewczynkę delikatną, cichą jak promyk księżyca w ciemną noc. Nazwali ją Zosia, bo była dla matki światłem.
A wiecie, co uczynił Wiesław? Do szpitala nie przyszedł. Mówił, iż potrzebuje syna, spadkobiercy, a dziewczynkę, jak powtarzał swej matce, można gdzieś przygarnąć. I tak oto Aniela została sama z niemowlęciem na rękach.
Gdzie iść? Do kogo się zwrócić? W końcu zamieszkała w starej kamienicy, gdzie żyła babcia Jadwiga. Ach, cóż to była za kobieta! Gorącą herbatę poda, pieluszki upierze, dobrym słowem wesprze. Bo, dzieci, pamiętajcie: rodzina to nie zawsze ci, z którymi łączy cię krew, ale ci, którzy są przy tobie, gdy w duszy ciemno i zimno.
Żyli skromnie, bez przepychu. Aniela pracowała na dwóch etatach: w dzień sprzedawała gazety i drobiazgi w kiosku, a nocą zamiatała podłogi w biurze. Dłonie popękane od chłodu, plecy bolące od zmęczenia, ale serce ciepłe, bo dla kogo się starała? Dla córeczki, która rosła piękna i mądra, z dobrym spojrzeniem i czystym sercem.
Minęło wiele lat. Zosia stała się już młodą dziewczyną, pomagała matce i marzyła o studiach. Pewnego dnia, wracając do domu, Aniela zobaczyła przy droży elegancki, czarny jak noc bez gwiazd mercedes. Obok samochodu stał mężczyzna w drogim garniturze, z ciężkim złotym pierścieniem na palcu. Przy nim chłopiec, może dziesięcioletni, żywy obraz tego mężczyzny z młodości.
Aniela poznała go od razu Wiesław. On też na nią spojrzał i jakby skamieniał. W tej samej chwili Zosia, trzymając matkę za rękę, cicho zapytała:
Mamo, kto to?
Wiesław zbladł. Ujrzał w tej dziewczynie siebie ten sam uśmiech, to samo spojrzenie. Jego krew, jego dziecko ale wychowane nie przez niego, a obcymi rękami. I wtedy chyba dotarło do niego: sam kiedyś odrzucił to szczęście.
Zrobił krok naprzód, chciał coś powiedzieć. Może przepraszam, może byłem głupi. ale słowa utknęły mu w gardle. Bo cóż mógł teraz? Lat nie cofniesz, a zaufania nie kupisz choćby za góry złota.
Aniela tylko mocniej przytuliła córkę i spokojnie rzekła:
Nie myśl o nim, kochanie.
Poszły dalej swoją drogą. Może i nie miały wiele pieniędzy, ale miały to, co najcenniejsze miłość i wsparcie. Bo, dzieci, pamiętajcie: szczęście nie tkwi w złocie, nie w samochodach ani lśniących pierścieniach. Szczęście jest tam, gdzie czekają na ciebie ciepłe dłonie i szczere serce, gdzie kochają cię bez warunków.
A Wiesław? Pozostał ze swoją pustką, wśród przepychu, ale bez ciepła. Bo kto w porę nie chwyta miłości choćby potem w złocie się kąpał, dusza i tak będzie zmarznięta.
Oto jak bywa w życiu. Nie lekceważ tych, którzy są przy tobie, bo czasem stracona szansa już nigdy nie wróci.