„W gości bez sensu przychodzić – usiądź z wnukiem!” – mówi synowa

przytulnosc.pl 3 dni temu

– Jeszcze przed ślubem uzgodniliśmy z Tomkiem, iż z dziećmi się nie spieszymy – opowiada trzydziestoczteroletnia Karolina z Wrocławia. – Najpierw chcieliśmy pożyć dla siebie: podróżować, rozwijać się zawodowo, pobyć razem. A dopiero później myśleć o dziecku.

I tak właśnie zrobili. Ich synek Franek urodził się dopiero po niemal dziewięciu latach małżeństwa. Karolina nie żałuje tej decyzji ani przez chwilę. Jedyne, co ją drażniło przez lata, to presja ze strony teściowej.

– Halina, mama Tomka, przez te wszystkie lata nie dawała mi spokoju – wspomina. – Wciąż dopytywała, kiedy dziecko. A jak mówiłam, iż jeszcze nie planujemy, to była przekonana, iż coś z nami „nie tak”. Znalazła mi choćby ginekologa przez znajomych, proponowała pomoc finansową na badania, a choćby namawiała mnie konspiracyjnie na in vitro. Mówiła: „Nieważne jak, ważne żeby było!”. A ja jej tłumaczę: „Pani Halino, jeszcze nie teraz!”. Ale nie, ona swoje – iż medycyna XXI wieku, iż każdy może, iż nie wolno się poddawać…

Karolina mówi, iż Halina traktowała temat wnuków niemal jak osobistą misję. Gdy więc w końcu Karolina zaszła w ciążę, teściowa była w siódmym niebie. Obiecywała pomoc: codzienne wizyty, spacery z wózkiem, zabieranie dziecka do siebie na weekendy, pomoc po karmieniu… Ale rzeczywistość okazała się daleka od słów.

– Franek ma już dziesięć miesięcy, a babcia prawie go nie zna! – mówi Karolina. – Z początku widywali się sporadycznie. Bo to masaż, to działka w Opolu, którą ma na spółkę z siostrą, to jakaś dorywcza praca… Nie miała czasu. Aż przyszła na urodziny Tomka, spojrzała na Franka i mówi: „Boże, jaki duży! Ale on mnie nie poznaje!”. No to jej mówię, iż żeby znał – trzeba się spotykać. I nagle – bum! – zaczęła przychodzić regularnie. Co dwa, trzy dni. Z owocami, serkami, prezentami…

Ale Karolina nie odczuwała ulgi.

– Czuję się jak niańka i gospodyni w jednym. Halina nie zostaje z Frankiem sama, choćby na chwilę. Jak mówię: „Proszę pójść z nim na spacer”, to tylko: „Oj, nie, Karolinko, ja się boję, a jak zapłacze?”. No to idziemy razem. Wózek w cztery ręce prowadzimy.

– A ty chciałabyś w tym czasie chociaż się zdrzemnąć…

– Albo ugotować w spokoju obiad. Ale nie ma jak. Wracamy, proszę: „Pobawcie się chwilę, ja tylko ziemniaki obiorę”. Dwie minuty – i już z powrotem: „A gdzie mama?”. Przewinąć? Nie, nie umie. „Nie potrafię!” – mówi. No to jak wychowała Tomka? W żłobku był od siódmego miesiąca, ale przecież nie w sierocińcu…

Idealna wizyta według Haliny? Herbata z synową, rozmowy o sąsiadkach i serialach, wspólny spacer, kolejna herbata – i do domu. A Franek? Jest jak element tła. Karolina przez ten czas gra, śpiewa, gotuje i sprząta. Teściowa nie pomaga w niczym, bo przecież „przyszła w gości do wnuka, nie do sprzątania”.

– W końcu powiedziałam Tomkowi: albo twoja mama naprawdę pomaga z dzieckiem, albo niech nie przychodzi tak często. Co mi po tym, iż popatrzy, wypije herbatę i pójdzie? jeżeli już chce być babcią, niech weźmie Franka do siebie, chociaż na dwie godziny. Niech przewinie, nakarmi, pobawi się. My też się musieliśmy nauczyć – nikt nie rodzi się rodzicem!

Karolina podkreśla, iż nie chodzi jej o to, żeby teściowa została pełnoetatową opiekunką.

– Ale jeżeli już chce mieć relację z wnukiem – niech będzie w tej relacji obecna. Prawdziwie. Nie z dystansu i zza mojego ramienia.

A Wy co sądzicie? Czy Karolina przesadza, czy może ma rację? Czy kontakt z wnukiem to tylko wspólna herbata i pogaduszki – czy też rzeczywista pomoc i zaangażowanie?

Idź do oryginalnego materiału