Tego letniego dnia nad rzeką…
Rodzina Wioli była zżyta. Gdy dziewczynka chodziła do trzeciej klasy, urodziła się jej siostra – Małgosia. Rola starszej siostry i pomocnicy mamy bardzo przypadła Wioli do gustu. Z euforią spacerowała z wózkiem, gdy mama gotowała obiad albo sprzątała mieszkanie.
Kiedy Małgosia podrosła, nie przyjęto jej do przedszkola, bo grupy były przepełnione, a wychowawczyń brakowało. Nikt nie chciał pracować z dziećmi za grosze. Kierowniczka obiecała przyjąć Małgosię pod warunkiem, iż mama podejmie u nich pracę. Mama oczywiście się zgodziła, choć zarabiała mniej niż poprzednio.
Małgosia urodziła się słaba i chorowita. Wszyscy nad nią drżeli. W przedszkolu była pod nieustanną opieką mamy. Po szkole Wiola często wpadała do pracy do mamy. Nie wszystkie dzieci lubiły zapiekanki, sałatki, kakao czy kisiel, ale Wiola je uwielbiała. Mama odkładała jej porcje, których inne dzieci nie chciały. I dziewczyna zajadała się do woli.
Po posiłku zabierała Małgosię do domu i do powrotu mamy opiekowała się siostrzyczką. Małgosię kochała. Dopiero później siostra podrosła i stała się okropnie nieznośna.
Małgosia miała cztery lata, gdy zginął ojciec. Lato było upalne. Od trzech tygodni termometr wskazywał ponad trzydzieści dwa stopnie. W weekendy ludzie uciekali z dusznego miasta, by spędzić czas na działce lub nad rzeką.
Rodzice zabrali ze sobą wodę, jedzenie i rano wyjechali z dziećmi za miasto. Nad rzeką już roiło się od ludzi – tłok, iż jabłko nie miałoby gdzie upaść. Od upału chłodzono się w nagrzanej słońcem wodzie. Przy brzegu woda wrzała od pluskających się dzieci w każdym wieku i dorosłych, którzy na nie uważali. Małgosia też brodziła przy brzegu, a Wiola pilnowała, by nikt jej nie przydeptał, nie popchnął, albo by sama nie poszła na głębszą wodę.
Kiedy tata rozbiegł się i wskoczył do wody, wzbijając fontannę kropel, Wiola pomyślała, iż po prostu postanowił się wykąpać. Płynął coraz dalej od brzegu. Wtedy dziewczyna dostrzegła na środku rzeki dwóch nastolatków.
Początkowo wydawało jej się, iż się bawią. Zastanawiała się, jak rodzice mogli pozwolić im wypłynąć tak daleko. Rzeka była dość szeroka. Dla dorosłego mężczyzny przepłynięcie jej i tak byłoby trudne, choć nikt tego nie próbował. A tu chłopcy dopłynęli do połowy.
Jeden ciągle znikał pod wodą, drugi za nim nurkował. Dopiero gdy zobaczyła, iż ojciec płynie w ich stronę, zrozumiała, iż nie bawią się, tylko toną. A raczej – tonął jeden, a drugi próbował go utrzymać na powierzchni.
Wszyscy wokół pluskali się i bawili, nikt nie widział, co dzieje się na środku rzeki. Wiola w napięciu śledziła ruchy ojca i chłopców, zapominając o Małgosi kręcącej się u jej nóg.
Tata dopłynął do nastolatków i natychmiast zanurkował, wyciągnął jednego na powierzchnię i ruszył z nim w stronę brzegu. Płynął powoli, bo wiosłował jedną ręką, drugą trzymając chłopca, by jego głowa nie zanurzyła się pod wodę. Drugi nastolatek też był zmęczony, co chwila czepiał się ojca, utrudniając mu płynięcie.
— On go utopi! — krzyknęła Wiola.
Jej krzyk zwrócił uwagę dwóch mężczyzn. Spojrzeli w tę stronę, co ona, zrozumieli sytuację i rzucili się na pomoc ojcu. Wielu na brzegu też zaczęło się przyglądać.
Mężczyźni zajęli się nastolatkami. Wiola z euforią zamachała rękami. Ale niedługo zdała sobie sprawę, iż nie widzi ojca. Wpatrywała się do bólu w oczy, ale jego nigdzie nie było.
— Tato! Tatusiu! — zaczęła krzyczeć.
Na krzyk podbiegła mama.
— Tam… — Wiola wskazała ręką środek rzeki. Ze strachu nie mogła mówić. — Taty nie ma!
Mama złapała Małgosię na ręce i zaczęła wypatrywać męża wśród kąpiących się. Czasem wydawało jej się, iż go widzi, i mówiła córce: „Przecież tam jest”, ale Wiola przecząco kręciła głową i ciągle wskazywała środek rzeki. Tymczasem mężczyźni dopłynęli z nastolatkami do brzegu, zostawili ich i ruszyli na pomoc ojcu.
Gdy go wyciągnęli, był już martwy. Mama nie chciała uwierzyć ani wracać do domu. Wiola uspokajała ryczącą Małgosię.
Po pogrzebie mama chodziła po mieszkaniu jak zombie, nie zwracając uwagi na córki. Wiola odprowadzała Małgosię do przedszkola, a sama biegła do szkoły. Potem odbierała siostrę. Tamta nie chciała iść z Wiolą, marudziła, iż chce, żeby zabrała ją mama.
— Mama jest chora — tłumaczyła Wiola.
— No to niech mnie tata zabierze — fukała Małgosia.
Wiola wracała do domu i zastawała mamę w takiej samej pozycji, w jakiej ją zostawiła — leżącą na kanapie, odwróconą do ściany.
Mama nic nie jadła. W obawie o nią Wiola poszła do sąsiadki i poprosiła o pomoc. Po rozmowie z sąsiadką mama wstała, zabrała się za domowe obowiązki. Następnego dnia wróciła do pracy ku euforii Małgosi.
Teraz żyły we trzy. Początkowo pieniędzy starczało. Kolej, w której pracował tata, przyznała mamie zapomogę. Mieli też jakieś oszczędności. Ratowało ich przedszkole — mama zabierała do domu resztki jedzenia. Wiola podejrzewała, iż sama nie jadła, zostawiając wszystko dla niej i Małgosi.
Po szkole Wiola postanowiła, iż nie będzie się dalej uczyć, tylko pójdzie do pracy, by pomóc mamie. Ale ta nie pochwaliła decyzji córki. Namówiła ją na zaoczne studia, by miała choć jakieś wykształcenie. Z papierem łatwiej znaleźć dobrą pracę. Mówiła, iż tata by tego nie zaakceptował. I dziewczyna ustąpiła.
Poszła na zaoczne studia. Wybrała wydział z największą liczbą miejsc na budżecie. Mało ją obchodziło, kim zostanie. Jak mówiła mama: „Z papierem zawsze się gdzieś zaczepi”. I zaczęła pracować. Zarabiała niewiele, ale pieniądze nie leżą na ulicy i nie spadają z nieba.
Dawno temu tata kupił działkę i zaczął budować duży dom. Planował założyć ogródek. Mama marzyła o kwiatach pod oknami. Ale ojciec zdążył tylko wylWiola spojrzała na zdjęcie rodziny, uśmiechnęła się przez łzy i pomyślała, iż choć życie nie oszczędzało ich, to one przetrwały razem – mocniejsze niż kiedykolwiek.