Wieczorem, jak zwykle, nic nowego. Powietrze w mieście ciężkie, przesycone spalinami – coraz trudniej nabrać głęboki oddech. Idę ruchliwą ulicą, na drogach korki. W jednym z nich stoi dziś mój mąż, którego i tak rzadko udaje się złapać na wspólnej kolacji.
Odebrałam synka i razem wdychamy to duszne powietrze wielkiego miasta. W myślach wracają obrazy z dzieciństwa – bieganie boso po trawie, kąpiele w szerokiej, błękitnej rzece, zapach świeżego powietrza. Wtedy marzyłam, by żyć w dużym mieście, w pięknym i tętniącym życiem. Marzenie się spełniło… ale dziś wcale mnie to nie cieszy.
Z życia miejskiego cenię adekwatnie tylko wygodę i rozwiniętą infrastrukturę. Poza tym przytłacza mnie ono i nie daje radości.
Wszyscy wokół gdzieś pędzą, wiecznie się spieszą i złoszczą. Blisko ruchliwych ulic moje serce bije szybciej, a zmęczenie dopada mnie już od rana, zanim jeszcze dotrę do pracy. I tak jest codziennie.
A ja tak bardzo chciałabym znów biegać po miękkiej trawie, mieszkać z dala od tłumów, zbierać jagody i grzyby w lesie, zimą wspólnie odśnieżać podwórko. Jeszcze piętnaście lat temu uważałam to za udrękę, a dziś wydaje mi się to prawdziwą sielanką.
Marzę, by żyć z rodziną w małym domku poza miastem – tam, gdzie powietrze jest świeże, a oddech lekki. Widzę oczami wyobraźni, jak piszę swoje opowieści przy ciepłym piecu, za oknem zawieja, a w domu pachnie chlebem i świerkiem. Nie ma tapet ani odkurzacza, tylko drewniane ściany i stary słomiany miotłownik. Na kolanach mruczy nasz kot, syn strzepuje śnieg z kozaków po zjeżdżaniu z górki, a mąż dorzuca drew do ognia. Wieczorami palimy świece i pijemy herbatę ziołową z naleśnikami, rozmawiając do późna.
To mój mały, wymarzony świat. Ale gdy zaczynam myśleć praktycznie, czar pryska: jak syn będzie dojeżdżał do szkoły, jak mąż do pracy w czasie zamieci, co z lekarzem, a choćby – gdzie wziąć cytrynę do herbaty.
Dlatego wieczorem stoję z synkiem przy oknie, czekamy na tatę. Na kuchence stygnie kolacja, dziecko bawi się w pokoju. Gdy mąż wróci, zjemy razem, obejrzymy coś w telewizji, potem kąpiel i sen. Ale marzyć o szczęściu przecież nikt nam nie zabroni. Bo to właśnie marzenia sprawiają, iż życie nabiera smaku.