Osiem lat temu w szpitalu zamieniono mi dziecko. Moja córka jest w obcej rodzinie. Oto, co zrobiłam
Wszystko zaczęło się od drobiazgu od maleńkiego, niby nic nieznaczącego szczegółu. Katarzyna choćby nie przypuszczała, iż ten błahostka otworzy przed nią przepaść, w którą nie da się zajrzeć bez dreszczy. Wszystko zaczęło się od truskawek.
Zosia jej córeczka, jej świat, jej oddech, jej dziewięć lat życia spędzonych w miłości i trosce nagle pokryła się czerwonymi plamami po kawałku słodkiego deseru. Nic wielkiego, pomyślała Katarzyna. Alergia zdarza się. Ale gdy lekarz, nie patrząc w historię choroby, rzucił: No, u niektórych bywa na owoce, coś w jej piersi drgnęło. W ich rodzinie nigdy nie było alergii. Ani u niej, ani u męża, ani u rodziców. Nigdy.
A potem oczy.
Brązowe. Głębokie jak noc, jak czekolada, jak oczy męża. A Katarzyna miała szaroniebieskie, jak poranne niebo nad Bałtykiem. Patrzyła na córkę i nie poznawała. Nie było w niej ani jednej swojej cechy. Ani kształtu brwi, ani linii podbródka, ani choćby tego nawyku mrużenia oczu w słońcu, który Katarzyna odziedziczyła po jej ojcu.
Genetyka to skomplikowana sprawa uśmiechnął się pobłażliwie lekarz, przeglądając wyniki. Rekombinacje genów, mutacje Może u babci od strony męża była podobna historia?
Katarzyna milczała. Nie szukała wymówek. Słuchała nie rozumem sercem. A serce matki nie da się oszukać. Bije w rytm dziecka, choćby jeżeli to nie jej krew. A teraz biło nie tak. Rwało się.
Nocą, gdy dom ucichł, gdy mąż spał, a Zosia wtuliła się w kocyk z pluszowym królikiem, Katarzyna otworzyła starą kartonową pudło zakurzone na najwyższej półce szafy. Leżały tam dokumenty ze szpitala pieluszka, opaska z imieniem, zdjęcie z różową czapeczką i akt urodzenia. Czytała każdą linijkę jak modlitwę. I nagle wzrok zahaczył o podpis pielęgniarki.
Niezrozumiałe, jakby celowo pokręcone bazgroły. Jakby ktoś chciał, żeby nikt tego nie odczytał. Jakby ktoś wiedział, iż pewnego dnia ktoś będzie szukał prawdy.
I Katarzyna zaczęła kopać.
Najpierw po cichu, po omacku, jak niewidomy w ciemności. Potem z desperacją osaczonego zwierzęcia, z furią matki, która nagle zrozumiała, iż może stracić wszystko. W mediach społecznościowych znalazła kobiety, które rodziły tego samego dnia w tym samym szpitalu. Trafiła na Agnieszkę kobietę z sąsiedniej dzielnicy, z taką samą córeczką, o tym samym imieniu: Zosia.
Spotkały się w kawiarni. Jesienny deszcz płakał za oknem, jakby ostrzegał. Dziewczynki siedziały przy osobnym stoliku, śmiały się, dzieliły chipsami. Nagle Katarzyna zobaczyła tamta Zosia, obca, spojrzała na nią. I uśmiechnęła się. Tak samo. Dokładnie tak, jak uśmiechała się jej Zosia. Tak, jak ona sama w dzieciństwie.
Ty jesteś jej matką? wyszeptała Katarzyna, czując, jak gula w gardle rośnie, jak dłonie drżą, jak świat się rozpływa.
Agnieszka zbladła. Oczy jej się rozszerzyły. Patrzyła na Katarzynę jak na widmo z przeszłości. I w tym momencie obie zrozumiały: coś poszło nie tak. Bardzo nie tak.
Test DNA postawił kropkę. Zimną, czarną jak nagrobna płyta.
Wynik: Nie jest biologiczną matką.
Katarzyna stanęła przed wyborem, którego żadna matka nie powinna podejmować. Sąd. Skandale. Rozbite rodziny. Dzieci rozdarte na pół. Albo milczenie. Życie, jakby nic się nie stało. Kochać tę, która wyrosła w jej dłoniach, w jej ramionach, w jej sercu.
Mamo, co się stało? nie jej córka pociągnęła ją za rękę, patrząc z niepokojem. Płaczesz?
Nic, słoneczko Katarzyna zaci