Wakacje pod presją. Agnieszka Stein: Powiedzenie, iż "nuda jest twórcza", to duże uproszczenie

natemat.pl 4 godzin temu
Zamiast błogiego lenistwa, kalendarz zapełniony kolejnymi turnusami kolonii i letnimi warsztatami. Wakacje współczesnych dzieci coraz częściej przypominają maraton obowiązków, z grafikiem napiętym niemal tak samo jak w roku szkolnym. – Czasem to po prostu konieczność. Wybieramy z tego, co jest i podejmujemy decyzje, jak zorganizować opiekę – mówi w rozmowie naTemat.pl Agnieszka Stein, znana i ceniona psycholożka, autorka książek.


Aleksandra Tchórzewska, naTemat.pl: Moje pokolenie słyszało od rodziców: "Nudzi ci się? To się rozbierz i ubrania pilnuj". Musieliśmy sami znaleźć sobie zajęcie i poradzić sobie z nudą. Czy kiedyś mniej przejmowano się tym, iż dziecko się nudzi?

Agnieszka Stein, psycholożka: To jest dosyć skomplikowane. Nuda to stan, w którym za słowami "nudzę się" często kryje się jakiś rodzaj dyskomfortu. Tylko iż nie zawsze potrafimy nazwać, o co tak naprawdę chodzi. Myślę, iż każdy tego czasem doświadcza.

A czy dziś ludziom trudniej rozpoznać, co się z nimi dzieje niż kiedyś? Nie wiem. To zależy od człowieka. Jedni potrafią się zatrzymać i zrozumieć, co czują, a inni nie.

Dzieci mają z tym często jeszcze większy problem. Trudniej im rozpoznać, co się z nimi dzieje, czego adekwatnie potrzebują. Bardzo często ich "nudzi mi się" znaczy: „Nie wiem, co zrobić z tym, co czuję. Potrzebuję wsparcia".

To nie jest kwestia braku zabawki czy zajęcia, tylko raczej pytanie: "Jak mam się teraz w tym wszystkim odnaleźć?” I to jest złożone: co dzieci próbują w ten sposób powiedzieć, a co dorośli z tego rozumieją.

Czyli powinniśmy najpierw zdefiniować, czym w ogóle jest nuda?


Definicja to jedno. Możemy ją stworzyć. Ale chyba ważniejsze jest to, jak ludzie w ogóle używają tego słowa. Co dla różnych osób znaczy "nudzę się" i co się pod tym pojęciem kryje.

Bardzo często, gdy dziecko mówi "Nudzi mi się", wcale nie chodzi o nudę. To może znaczyć: "Potrzebuję ciebie", "Stęskniłam się", "Przytul mnie", "Nie wiem, co się ze mną dzieje, pomóż mi".

Jeżeli wiemy, iż potrzeby dziecka są na co dzień dobrze zaspokojone: spędzamy z nim czas, okazujemy uwagę, to możemy spokojnie powiedzieć: "Rozejrzyj się, zobacz, co możesz porobić, wymyśl coś dla siebie". Ale czasem warto zadać sobie pytanie: "Jaka potrzeba stoi za tym "nudzi mi się"?"

Nuda pojawia się też wtedy, kiedy dziecko ma ograniczone możliwości wyboru. Na przykład dzieci często mówią, iż nudzą się na lekcji, bo muszą siedzieć i nie mogą robić tego, na co mają ochotę.

Chciałam porozmawiać o nudzie w kontekście napiętych, dziecięcych wakacyjnych kalendarzy. Mam wrażenie, iż dziś dziecięca nuda zaczyna rodziców coraz bardziej niepokoić. Wakacje muszą być zaplanowane od A do Z.

Myślę, iż wynika to z wielu czynników. Po pierwsze, latem nie ma szkoły, świetlicy ani codziennej opieki. Coraz rzadziej zdarza się, by dzieci pozostawały same w domu aż do powrotu rodziców. A gdy tej opieki brakuje, trzeba ją jakoś zorganizować.

Wydaje mi się też, iż strategia, która kiedyś była bardzo powszechna – wsparcie bliskich, wysyłanie dzieci na wakacje do babci i dziadka – dziś jest znacznie mniej dostępna. Kiedy byłyśmy dziećmi, to działało. Teraz zdarza się to dużo rzadziej. Zostawienie dziecka w wieku szkolnym samego w domu od rana do późnego popołudnia jest praktycznie niewykonalne. Myślę, iż choćby kiedyś nie było to aż tak częste, jak nam się wydaje – po prostu wtedy było więcej ludzi wokół, więcej dostępnych rąk do pomocy.

Cała wioska do wychowywania?


Tak, kiedyś mieliśmy więcej opcji – dziadkowie mieszkający blisko, sąsiedzi, inne dzieci bawiące się na podwórku. Dziś to niestety znacznie rzadsze zjawisko.

Przez cały rok funkcjonuje taki trend, by spędzać czas aktywnie: iść gdzieś, coś zorganizować, zapewnić dzieciom różne atrakcje. To stało się standardem, do którego wielu dąży. Naturalnie przenosi się to także na wakacje.

Mam jednak wrażenie, iż często za tym stoi po prostu zmęczenie rodziców. Skoro i tak cały czas pracują, także latem, potrzebują jakiegoś rozwiązania. A znaleźć dzisiaj prawdziwy czas wolny – taki, kiedy nie trzeba jednocześnie zajmować się dziećmi – jest coraz trudniej.

Do tego dochodzi przekonanie, iż dziecko powinno się rozwijać, mieć pasje, próbować różnych rzeczy. Możliwości jest tak dużo, iż trudno z nich nie korzystać. I to właśnie napędza całą tę machinę.

Nawet półkolonie muszą być tematyczne i najlepiej idealnie dopasowane do zainteresowań dziecka.

To już kwestia mechanizmów rynkowych. Kiedy rodzice wybierają półkolonie, oferty muszą być atrakcyjne, chwytliwe, dobrze opisane. Tak działa rynek, bo twórcy ofert chcą, żeby się sprzedały, więc wymyślają, jak je przedstawić, by przyciągnęły uwagę.

A rodzice szukają takich półkolonii, które będą interesujące i wartościowe. Wciąż w szkołach podstawowych organizowane są półkolonie, ale z tego, co wiem, miejsca znikają błyskawicznie.

Wiele z tych rzeczy po prostu się dzieje. Nie dlatego, iż rodzice koniecznie chcą, aby dzieci miały dni zapełnione zajęciami od rana do wieczora. Czasem to po prostu konieczność – wybieramy z tego, co jest, i podejmujemy decyzje, jak zorganizować opiekę.

Jeśli zaplanujemy dziecku każdy dzień wakacji – od rana do wieczora – to czy ono będzie szczęśliwe?


Nie wiem. I myślę, iż to wcale od tego nie zależy. Można wybrać fantastyczne półkolonie, którymi dziecko będzie zachwycone. Ale można trafić na takie, gdzie będzie mu trudno.

To tak naprawdę kwestia ludzi, którzy za tym stoją – ich podejścia, sposobu budowania atmosfery. Dlatego to naprawdę może wyglądać bardzo różnie.

Poza tym, choćby jeżeli dziecko ma cały dzień wypełniony zajęciami, to przecież w końcu wraca do domu. I wtedy znowu pojawia się ten dylemat: zostać w pracy trochę dłużej, żeby zdążyć się zregenerować, nabrać oddechu i potem odebrać dziecko w lepszym nastroju, z większym spokojem, żeby spędzić z nim dobry, jakościowy czas... Czy może odebrać je wcześniej, ale będąc już na granicy sił – zmęczonym, rozdrażnionym – co wcale nie gwarantuje, iż ten wspólny czas będzie udany.

To są naprawdę trudne wybory. I trudno tu cokolwiek uogólniać czy oceniać. Każdy z nas próbuje po prostu podejmować decyzje, które w danym momencie wydają się najlepsze: dla siebie, dla dziecka, dla całej rodziny.

Czyli trochę zaczęliśmy myśleć też o sobie, o swoich potrzebach?


Wszyscy myślimy o sobie i swoich potrzebach. Pytanie tylko, jakie potrzeby próbujemy zaspokoić i jak sobie z nimi radzimy. Bo trudno jednoznacznie powiedzieć, czy to kwestia tego, iż ludzie więcej teraz pracują, czy iż są bardziej obciążeni. To bardzo zależy od sytuacji, od miejsca, od konkretnego życia.

Ale jedno jest pewne – dużo słyszę o tym, iż ludziom jest po prostu trudno. Że jest drożej, iż trzeba się nieźle nagimnastykować, żeby poradzić sobie z codziennością.

I to jest dodatkowy stres, który wielu z nas cały czas niesie.

Zastanawiam się, czy taki bardzo zorganizowany grafik wakacyjny – z półkoloniami, koloniami – nie będzie równie obciążający jak rok szkolny. Czy to się w ogóle czymś różni?

Myślę, iż to zależy od tego, czym wypełniony jest ten czas. Bo „grafik” może oznaczać bardzo różne rzeczy. To może być czas spędzony na zorganizowanych zajęciach, kiedy dzieci mają cały dzień dokładnie zaplanowany przez dorosłych. Ale może to być też przestrzeń, w której jest zapewniona opieka, a dzieci mają swobodę – mogą bawić się z innymi, robić to, na co mają ochotę, i po prostu odpoczywać.

Dlatego trudno jednoznacznie powiedzieć, iż jeżeli dziecko spędza czas z opiekunami, a nie z rodzicami, to od razu jest to „przeładowany grafik.”


Niedawno trafiłam na nagłówek: „Dziecko spędzi na półkoloniach sześć tygodni” Pomyślałam wtedy: „A może to jednak za dużo?”


Tylko pytanie, co ci rodzice mają zrobić, jeżeli dowiedzą się, iż to „za dużo”? Czy będą mogli zrezygnować z pracy? Najczęściej nie. Może co najwyżej będą się z tym gorzej czuć, mieć poczucie winy, ale ich sytuacja się nie zmieni.

Warto pamiętać, iż łatwo mówić o tym, co „za dużo”, z pozycji osób, które mają komfort – więcej wolnego, możliwość zostawienia dziecka z rodziną, z babcią.

Są też rodziny, które po prostu nie mają wyjścia. I dziś, inaczej niż kiedyś, nie zostawia się dzieci samych w domu czy „na podwórku” – społecznie patrzy się na to bardzo krytycznie. Może choćby bardziej niż na przeładowane grafiki.

A gdyby dziecko zostało samo, to czy potrafiłoby się jeszcze samodzielnie bawić?


To zależy od wieku dziecka i od tego, co uznamy za „bawienie się samemu”. Bo czym innym jest wyjście na podwórko i zabawa z rówieśnikami, a czym innym zostanie w domu, zupełnie samemu.

Jeśli mówimy o dzieciach, które kiedyś „bawiły się same”, to tak naprawdę one rzadko były same. zwykle były w grupie, z innymi dziećmi.

Są rodzice, którzy z różnych powodów nie mogą wysłać dzieci na półkolonie czy kolonie. I wtedy pojawia się w nich ogromne poczucie winy, bo nie zorganizowali dzieciom wakacji. Co by pani im powiedziała?

Myślę, iż jeżeli półkolonie pełnią przede wszystkim funkcję opiekuńczą, to jest to po prostu ważne – zapewniamy dziecku opiekę wtedy, gdy sami pracujemy. Ale mam wrażenie, iż to, o czym pani mówi, dotyczy bardziej przekonania, iż półkolonie powinny spełniać także funkcję edukacyjną, rozwojową.

To nie jest łatwe. Kiedy ktoś ma takie rozterki, trudno udzielić jednej, uniwersalnej rady, która sprawdzi się u wszystkich. Gdy rodzice przychodzą do mnie na konsultacje z podobnymi wątpliwościami, wspólnie przyglądamy się, czego naprawdę potrzebuje ich dziecko, o co tak naprawdę chodzi i dlaczego ta sytuacja jest dla nich trudna. To często wymaga zatrzymania się i refleksji – dlaczego tak bardzo nam na tym zależy? Co tak naprawdę za tym stoi?

A jeżeli zaplanujemy dzieciom całe dzieciństwo – zapełnimy czas po brzegi zajęciami – to czy to będzie dobre dla ich rozwoju? Podobno nuda jest twórcza.

To znowu nie jest takie proste. Powiedzenie, iż „nuda jest twórcza”, to duże uproszczenie. Tu chodzi o balans. Ani nie o to, żeby zostawić dziecko samo sobie i oczekiwać, iż „jakoś sobie poradzi”, ani o to, żeby każdą jego chwilę wypełnić zorganizowanymi aktywnościami.

Często jest tak, iż gdy dziecko mówi: „Nudzi mi się”, rodzic odruchowo odpowiada: „To może zrób to albo tamto.” A dziecko wtedy: „Nie, tego nie chcę.” Bo ono wcale nie oczekuje gotowej propozycji.

To dużo bardziej złożona sytuacja. Rozwój polega między innymi na tym, żeby uczyć się rozpoznawania własnych potrzeb, własnych pragnień. I interesujące jest to, iż wypowiadanie słów „nudzi mi się” jest bardzo charakterystyczne dla określonego wieku rozwojowego.

W którym momencie dziecko przestaje się nudzić?


Wydaje mi się, iż nastolatki już raczej nie mówią „Nudzi mi się” – nie dlatego, iż nigdy się nie nudzą, ale dlatego, iż lepiej wiedzą, czego im potrzeba. Poza tym dla nich ważne jest samodzielne decydowanie o tym, co robić. Nie szukają już pomysłów u rodziców, bo wolą wymyślić coś sami i sami to zrealizować.

Na grupach dla rodziców nastolatków często pojawiają się historie o dzieciach, które potrafią godzinami siedzieć zamknięte w swoich pokojach. Rodzice wtedy pukają co chwilę: „Może chcesz coś zjeść?”, „Może pojedziesz z nami?”, „Może wyjdziesz na spacer?”. A nastolatek na wszystko odpowiada: „Nie, nie chcę”. Odpuścić czy nalegać?

To są bardzo złożone sytuacje. Tego nie da się rozwiązać jedną prostą propozycją. Wiek nastoletni to czas, kiedy kumulują się wszystkie wcześniejsze doświadczenia i procesy – one mają wpływ na to, jak ta relacja wygląda teraz. I faktycznie, często to, co wcześniej działało, w okresie dorastania po prostu przestaje.

Z jednej strony ważne jest dawanie przestrzeni – takiej, która pozwala im podejmować własne decyzje. Ale z drugiej – jeżeli widzimy, iż ten nastolatek bardzo się od nas oddala i kontakt praktycznie zanika, to może to nie jest moment na dawanie większej swobody. Może to właśnie sygnał, iż trzeba zastanowić się, jak odbudować relację. Bo, moim zdaniem, nastolatki przez cały czas bardzo potrzebują swoich rodziców, tylko w inny sposób niż młodsze dzieci.

Czy w pani gabinecie temat nudy często pojawia się w rozmowach z rodzicami?


Zdarza się. Najczęściej wtedy, gdy dziecko bardzo intensywnie domaga się, by rodzic stale mu towarzyszył, być z nim, robić coś razem. Dla rodziców bywa to trudne, bo jest bardzo absorbujące – najczęściej dotyczy to dzieci w wieku przedszkolnym lub wczesnoszkolnym. To taki moment, kiedy dzieci bardzo chcą być z rodzicami, a rodzice często marzą, by potrafiły już bawić się samodzielnie.

Później jest odwrotnie. Dzieci dorastają, mają swoje sprawy, zamykają się w pokojach, a rodzice chcieliby spędzać z nimi więcej czasu, proponują wspólne aktywności – ale dziecko odmawia i nie chce już robić tych rzeczy razem.

Czy to oznacza, iż rodzice popełnili jakiś błąd? Że nie mieli czasu, siły, przestrzeni, kiedy dzieci były małe?

Nie wiem, czy to kwestia błędu. Myślę, iż kiedy dzieci są małe, skupiamy się na innych sprawach niż wtedy, gdy są starsze. Czasem te potrzeby po prostu się rozmijają. Trzeba też pamiętać, iż opieka nad małym dzieckiem to nie tylko „spędzanie z nim czasu” – to mnóstwo codziennych obowiązków. To zupełnie inna sytuacja niż wtedy, gdy dziecko jest starsze. Wtedy rodzic marzy, żeby pójść razem na spacer, porozmawiać, coś wspólnie zrobić, a nastolatek ma już swoje sprawy i zwyczajnie nie ma na to ochoty.

A czy ma pani na koniec jakąś złotą receptę na udane wakacje?


Myślę, iż najważniejsze to szukać tego, co naprawdę odpowiada naszej rodzinie. Nie przejmować się tym, co robią inni, co inni pomyślą, ale skupić się na tym, czego potrzebują nasi bliscy – my sami i nasze dzieci.

Idź do oryginalnego materiału