Z moją teściową relacje były dobre, dopóki nie potrzebowaliśmy od niej pomocy. Do tego momentu grzecznie odwiedzaliśmy się na herbatę, wymienialiśmy się przepisami i dawaliśmy sobie prezenty na każdą okazję.
Teściowa nigdy nie była nadmiernie wścibska, co było całkiem zrozumiałe. Miała swoje życie, które było dość intensywne. Wychowywała jeszcze młodszego syna, dziesięcioletniego brata mojego męża, miała męża, a mój mąż był jej pasierbem. Generalnie, miała swoje sprawy i nie miała ani czasu, ani ochoty wtrącać się w nasze życie. Teściowa nie pracowała – zajmowała się domem, rodziną i sobą, co umożliwiał jej dochód męża.
Pobraliśmy się z mężem, gdy miał 26 lat, a ja 23. Mieliśmy własne mieszkanie, więc nie musieliśmy martwić się o dach nad głową. Mąż miał szczęście z pracą, choć trudno to nazwać tylko szczęściem. Dostał się na praktyki w dobrej firmie, wyróżnił się tam, a po ukończeniu studiów zaproponowano mu stałe stanowisko z dobrą pensją. Mało który absolwent mógł się pochwalić takim startem.
U mnie w kwestii kariery było znacznie skromniej, więc gdy dowiedziałam się, iż jestem w ciąży, byłam szczęśliwa. Nigdy nie marzyłam o karierze bizneswoman.
Razem z mężem przygotowywaliśmy się na przyjście dziecka. Rodzice z obu stron również. Wszystko zapowiadało się dobrze. Jednak na dziewiątym miesiącu ciąży przeziębiłam się i to dość poważnie. Zamiast naturalnego porodu konieczne było nagłe cesarskie cięcie.
Na szczęście wszystko skończyło się dobrze, choć z powodu wcześniejszego porodu i mojego osłabienia pojawiły się komplikacje. Córka była niespokojna, często płakała, źle jadła i nie dawała chwili wytchnienia. Ja po operacji ledwo stałam na nogach. Mąż wziął dwa tygodnie urlopu, by pomóc, ale to kilka zmieniło. Moi rodzice również nie mogli pomóc – babcia miała udar i wymagała stałej opieki, więc mama musiała się nią zajmować.
A co w tym czasie robiła teściowa? Była w domu ze swoim dziesięcioletnim synem. Nie uważała za konieczne, by mi pomóc. Kiedy mąż poprosił ją, by przychodziła chociaż trzy razy w tygodniu, usłyszeliśmy odpowiedź:
– Wasze dziecko – wasz problem. Co myśleliście, decydując się na dziecko, iż będzie jak w bajce? Ja was swoim dzieckiem nie obciążam, więc wy mnie swoim też nie obciążajcie! – Pamiętam każde jej słowo.
Nie musiała powtarzać dwa razy. Radziliśmy sobie sami. I daliśmy radę. Nie będę opisywać, ile to nas kosztowało – każdy, kto ma dzieci, zwłaszcza wymagające, zrozumie.
Od tamtej pory kontakty z teściową ograniczyliśmy do minimum. Ona raz w miesiącu pytała o wnuczkę, a my dzwoniliśmy z życzeniami na święta. Tyle. Mąż uważał, iż i tak byliśmy zbyt wyrozumiali. Okazało się jednak, iż wcale nie byliśmy.
Przez dziewięć lat wiele się zmieniło. Córka wyrosła z problemów, mąż robi karierę, ja też pracuję. Radzimy sobie dobrze i oszczędzamy na nowy samochód, choć ostatnie wydarzenia mogą to opóźnić.
U teściowej sytuacja nie jest tak różowa. Jej mąż zmarł, musiała podjąć pracę, choć odziedziczyła dwie mieszkania, które wynajmuje. Młodszy syn poszedł na studia płatne, a teściowa musi pracować, by je opłacić. Koszty są wysokie.
Właśnie z powodu młodszego syna przyszła do nas. Zawalił sesję i grozi mu wyrzucenie z uczelni. Teściowa twierdzi, iż da się to załatwić, ale potrzeba na to sporo pieniędzy, których ona nie ma. Poprosiła nas o pomoc.
Mąż od razu powiedział „nie”. Teściowa oburzyła się, mówiąc, iż przecież jesteśmy rodziną i chodzi o jego rodzonego brata. Jak może być tak zimny? Na to mąż odpowiedział jej jej własnymi słowami: „Twoje dziecko – twoje problemy. My nie obciążamy cię naszym dzieckiem”.
Teraz jesteśmy „potworami”, które odwróciły się od rodziny w trudnej chwili. Ale nie jest nam ani trochę wstyd.