Widok w sklepowej alejce mnie zasmucił. Taki festiwal żenady tylko przed rokiem szkolnym

mamadu.pl 3 godzin temu
Widok w sklepowej alejce mnie zaskoczył i zasmucił. W połowie sierpnia szkolna wyprawka jest już na wyprzedaży, choć dzieci mają jeszcze prawie trzy tygodnie wakacji. Kiedyś zakupy szkolne były rytuałem, dziś to tylko kolejny etap wyścigu handlowego kalendarza.


Sierpniowa presja na zakup szkolnej wyprawki


Byłam ostatnio na zakupach w dużym markecie. To miały być takie zwyczajne zakupy – trochę pieczywa, owoce, kilka kosmetyków i dżem do naleśników dla dzieci. Weszłam w jedną z alejek i poczułam się, jakby ktoś przyspieszył czas o kilka tygodni.

Wyprzedaże szkolnych artykułów. Kartony zeszytów z wielkimi napisami -50 proc., kosze pełne przecenionych teczek, długopisów i piórników. I to wszystko w pierwszej połowie sierpnia, kiedy dzieci mają jeszcze prawie trzy tygodnie wakacji.

Poczułam ogromną presję, bo mój syn zaczyna w tym roku 1. klasę podstawówki, a my jeszcze nie mamy prawie niczego ze szkolnej wyprawki. Wydawało mi się, iż mamy na to jeszcze czas, a tu już zaraz w sklepach zamiast zeszytów będą jesienne ozdoby i znicze na Wszystkich Świętych.

Pamiętam swoje szkolne zakupy z początku lat 2000. To był rytuał, a nie akcja promocyjna w środku lata. Nie było wtedy tylu marketów z alejkami "na każdą okazję". Szło się do małego sklepu papierniczego, w którym pachniało farbami plakatowymi i nowymi zeszytami.

Wybierało się wszystko z namysłem ("okładka w kwiatki czy w koty?", "zeszyt w miękkiej czy twardej oprawce?"). Był czas, żeby nacieszyć się tą chwilą. Zakupy robiło się w ostatnim tygodniu sierpnia, a po powrocie do domu jeszcze godzinami oglądało się nowy piórnik, układało ołówki i flamastry, jakby od tego miała zależeć cała szkolna przyszłość.

Pędzimy, nie wiadomo gdzie i po co


Dziś tempo jest zupełnie inne. Marketowe alejki żyją jakimś swoim przyspieszonym kalendarzem – szkolne rzeczy pojawiają się już w lipcu. W sierpniu stoją przecenione, bo na półkach musi się zrobić miejsce na jesień i Halloween. Koniec września to już często jakieś pierwsze akcenty Bożego Narodzenia, choć do Gwiazdki pozostało ponad 3 miesiące.

Żyjemy w ciągłym wyścigu. Zamiast cieszyć się tym, co jest teraz, wciąż patrzymy na to, co będzie za chwilę. W lipcu myślimy o szkole, we wrześniu o Bożym Narodzeniu, a w styczniu o Wielkanocy.

Mam wrażenie, iż w tym pędzie gubimy coś ważnego. W dzieciństwie życie było wolniejsze (a może tak mi się wydawało, bo byłam dzieckiem?). Wakacje kończyły się wtedy, gdy naprawdę się kończyły – 31 sierpnia wieczorem.

Wcześniej mało komu przyszło do głowy, żeby wyciągać z szafy plecak "na próbę". Był czas na rower, na lody, na leżenie na trawie i patrzenie w niebo. A szkolne zakupy były czymś, na co się czekało, bo były czymś wyjątkowym.

Teraz gdy patrzę na przecenione zeszyty na początku sierpnia, czuję smutek. Bo to nie tylko znak, iż handlowcy znów wyprzedzają czas. To też przypomnienie, iż my wszyscy zaczęliśmy tak żyć – nie tu i teraz, tylko trochę w przyszłości, planując kolejne tygodnie, a nie skupiając się na "dziś". A gdzie w tym wszystkim jest czas na pomyślenie o tym, żeby cieszyć się z tego, co tu i teraz?

Idź do oryginalnego materiału