Więcej nie pojadę z dzieckiem nad jezioro dla "świętego spokoju". Komary, sinice i rodacy

mamadu.pl 4 godzin temu
Miał być spokój, cisza i leżenie nad wodą z książką w dłoni. Zamiast tego dostaliśmy sinice, chmarę komarów i niekończące się disco polo z głośników sąsiadów w namiocie obok. Wakacje nad jeziorem miały nas zregenerować, a skończyły się testem cierpliwości i repelentu.


Wcale nie musisz jechać na all inclusive, żeby zaliczyć wtopę


Pojechaliśmy nad jezioro dla "świętego spokoju". Tak właśnie powiedzieliśmy sobie przed wyjazdem: żadnych tłumów, żadnych rezydentów z mikrofonem, tylko szum trzcin, książka i zimny kompot z jabłek.

Przyznam, to była zbyt... romantyczna wizja. Romantyzowałam sielskie wakacje w Polsce, myśląc o tym jak to było kiedyś. Okazało się jednak, iż jako dziecko wiele rzeczy zapamiętałam inaczej.

Wiedzieliśmy, iż może być różnie, ale nie spodziewaliśmy się, iż pierwsze co usłyszymy rano zamiast śpiewu ptaków to głośna muzyka. O 7:35 rano. Z głośnika Bluetooth, który chyba miał opcję "TRYB IMPREZA NA CAŁY KEMPING". I nie ucichł przez następne… trzy dni. Cisza nocna? A co to takiego? Pojęcie równie abstrakcyjne jak "wypoczynek w długi weekend".

Komary gryzą jak opętane, a sąsiedzi… też


Nie mam problemu z ludźmi, którzy piją wino do kolacji. Mam problem z tymi, którzy traktują alkohol jak napój, a potem przez resztę dnia kursują między namiotem a jeziorem w stanie permanentnej euforii.

Grupa "wakacyjnych wolnych duchów" biwakowała kilka metrów dalej. Pili, krzyczeli, przeklinali, rozbierali się do kąpieli i śpiewali. I wiecie co? Najgorsze, że

nie miałam gdzie uciec. Bo przecież jestem tu dla spokoju, prawda?


Gdy już uznałam, iż trudno, jakoś to przetrwam, iż może pomoże kontakt z naturą, kąpiel w jeziorze, medytacja z widokiem na trzcinę – przyszły sinice. Woda zmieniła kolor na coś między groszkowym a brudnym neonem.

Do tego komary, które miały chyba własny grafik: atak o 19:15, 20:00 i ostatnia fala o północy. W pewnym momencie psikaliśmy się repelentem jak perfumami – trzy warstwy rano, dwie po południu, wieczorem poprawka. A one i tak nas atakowały.

Wakacje? Trzeba mieć szczęście. Albo uciekać w Bieszczady. Samemu


Najbardziej boli to, iż miejsce było naprawdę piękne. Drewniane pomosty, ciepła woda (przed sinicami), las pachnący żywicą. Ale wystarczyło kilka osób, które przyszły tam z

zupełnie innym pomysłem na życie – i wszystko runęło.

Urlop to nie tylko miejsce. To też (albo przede wszystkim) ludzie wokół. Możesz mieć najładniejszy domek, najdroższy materac i najlepszą playlistę relaksacyjną – a i tak nie wypoczniesz, jeżeli obok ktoś postanowi robić wieczór kawalerski przez cały tydzień.

Moje przemyślenie? Spokój to towar deficytowy. I nie zawsze zależy od nas


Nie jestem księżniczką. Wiem, iż każdy ma prawo do swojego stylu wypoczynku. Ale miejsca bliskie naturze powinny być traktowane z większym... szacunkiem. Nie mówiąc o współtowarzyszach urlopu.

I może warto, zanim się rozbijemy z całą ekipą i skrzynką piwa, pomyśleć, iż ktoś obok naprawdę przyszedł tam… odpocząć. W ciszy. Z książką. Z myślami. Raz w roku.

Idź do oryginalnego materiału