6 marca, wieczór. Powróciłem do rodzinnego podwórka w Kowarach później niż zwykle. Żona Jadwiga już wyczekiwała mojego przyjazdu, marszczyła brwi, jakby coś w drodze się stało, a nasz mały Kolek, rozdartym głosem, wołał: Gdzie tata? Gdzie tata?. W końcu dwie żółte latarnie rozświetliły podwórze Iwanowów i drzwi się otworzyły.
Tato! Tato! Hurra, przyjechał! zeskoczył Kolek z pieca, podskakując na jednej nodze, próbując dopasować się do buta, jednocześnie szarpiąc na rękę płaszcz.
Dokąd zamierzasz, szalony? Śnieg pada, noc już się zbliża, idź przy kominku, zaraz przyjdę. rzuciła mi Jadwiga.
Kolek wziął się w garść, napucił usta i chwycił się za podbródek, jakby chciał łzać.
Nie płacz, mówię ci odezwała się matka, wciąż krzycząc, iż zaraz przyjdę.
Nie wchodziłem jeszcze.
Co on tam robi, pewnie pijany szemrała Jadwiga, a ja dodałem, iż pójdę sprawdzić sam.
Mamusiu, boję się jęknął Kolek.
Na co się tak przestraszyłeś? Siadaj i poczekaj.
Kładąc Jadwidze płaszcz na ramiona, wciąż się sprzeczałem z koleżanką, nagle otworzyły się drzwi. Do domu wdarły się chmury pary, a w nich sam wpadłem nie sam.
W progu stała młoda dziewczyna, nieśmiesznie piętnastu lat, w szarej pelerynie, z brązowym płaszczkiem i czarnym kołnierzykiem, oczy jak dwa szare jeziora, a na czole złote kosmyki włosów.
Wchodź, wchodź, Ewelino. Jadwiga, pomóż gościowi zdjąć płaszcz.
Jadwiga, nie rozumiejąc niczego, pomogła dziewczynie zdjąć okrycie. Okazało się, iż Ewelina jest bardzo ciężka w brzuchu, jakby ważyła cały jesienny kaczyk. Usiadła przy stole, złożywszy drżące dłonie na kolanach.
Kolek nieśmiało zerkał ze schodka.
Gdzie mój syn? Nikolaju, chodź tu… Co przyniósł tata krzyknął Wiktor, podnosząc Koleka wysoko ku sufitowi. A ty, żono, przygotuj jedzenie, bo nie będziemy siedzieć na jełbie.
Gdy już noc zapadła, a Kolek zasnął, słyszałem ciche szumy mojego głosu, a matka szeptała w odpowiedzi, nie zgadzając się z czymś i przyciskała łzy.
Rankiem cała wioska wiedziała, iż przywiózłem swoją młodszą, ciężarną siostrę.
Mężczyzna zostawił ją, rodziców już nie ma, co z nią zrobić, taka lalka opowiadała Jadwiga w zagłębionym stodole koleżankom.
Mówiłaś, iż jesteś sierotą, a tu nagle siostra interweniował ktoś.
A co, jeżeli nie ma rodziców, to nie jest sierota? odparła Jadwiga.
Skąd się wzięła? pytał inny.
Z domu dziecka wychowywała się, co ci jeszcze opowiedzieć, Ałunia?
Wkrótce Ewelina, ciocia Koleka, zaplanowała poród, a tata odwieźć ją do szpitala w pobliskim powiecie. Niedługo pojawiła się mała siostra Koleka, mała Mańka. Ewelina już nie wróciła.
Zmarła rzuciła gwałtownie matka Koleka, aby nie wprowadzać zamieszania.
Mańka była maleńka, czerwonawa, jak laleczka. Kolek widział ją u sąsiadki Światły, przytulonej lalki Antosia, i od razu przyzwał ją Manką. Nie mam teraz lalki, mam żywą.
Wiktorze, rób, co chcesz, nie potrzebuję jej tutaj krzyknęła matka.
Co ty mówisz? To dziecko, ma krew w żyłach odpowiedziałem.
Nie wiem nic, dałam ci moje słowo. Zrób, co chcesz.
Jakaś kobieta, co na początku przyjęła… Gdzie mam ją zabrać? Do domu dziecka czy do zimnej wody?
Mnie to nie obchodzi.
Nie, nie w domu dziecka i nie w zimnej wodzie wykrzyknął Kolek. Mamo, zostaw Mankę, sam się nią zajmę.
Idź, pomocniku, bez ciebie mdli machnęła matka. Kolek, chwytając się za dół jej spódnicy, wykrzyknął dobrymi słowami i błagał, by zostawiono mu małą siostrzyczkę.
Wiktor milcząco spuścił głowę.
No cóż, niech robią, co chcą.
Jadwiga odwróciła się i wyszła w cień.
Kolek podszedł do Mańki, która spała w domowej chusteczce, nieświadoma swego losu, usiadł obok i szeptał cicho, nazywając ją słońcem i maleństwem.
Kolek słabo spał, ciągle widział w snach, iż matka wyrzuci mu dziecko, tak je nazywał Manię w progu.
Śpij, cholero, nic nie zrobię z twoją Manieką syczała matka, a Kolek patrzył na nią podejrzliwie, bojąc się, iż matka utopi Mańkę.
Ojej, kobiety, co nie odchodzą od dziewczynki, dziecko z niej robią.
To twój pomocnik, Jadwiga.
Nie mówcie. Najpierw byłam zagubiona, potem przyzwyczaiłam się do tej dziewczynki i już nikogo nie oddam.
Kolek planował w następnym roku posłać nianię do szkoły.
I tak żyli: ja pracowałem przy samochodzie, Jadwiga dołała krowy, a Kolek z Mańką rosli.
Kolek biegł ze szkoły, ręce szeroko rozłożone, łapał swoją małą dziewczynkę, Mańkę, którą wszystkie dzieci z sąsiedztwa nazywały malusieńka.
Dorósł chłopiec, poszedł do wojska, a Mańka płakała, jakby serce rozrywało ją na strzępy.
Patrzcie, jak go wychowali, jak ojca i matkę mówiły sąsiadki. Jadwiga jest twarda, a Wiktor milczący, nic nie gada, a dzieci są zupełnie inne.
Po powrocie z wojska miał brata, który po miesiącu wstąpił do pracy jako kierowca, przywiózł dziewczynę do domu, a ja patrzyłem, czy Mańka się zgodzi.
Zgadła się, podobała jej się przyszła żona.
Kolek wziął ślub, a Mańka gwałtownie urosła, stała się piękną kobietą.
Po studiach pojechała do miasta, ale od razu po przyjeździe odwiedzała brata, a potem wracała do domu.
Mańka wiedziała, iż jest siostrzenicą od ojca i matki, nie ukrywano tego, by nie było gorzkich wspomnień; kochała oboje równie mocno, nie nosiła ciężkiej przeszłości.
Po studiach wróciła do wsi jako lekarka, znalazła dobrego męża, wzięła dzieci.
My, starsi, już staraliśmy się odpuścić, czas Wiktora nadchodził, Jadwiga podzieliła podwórko. Mańka przyjęła matkę, choć ta się sprzeciwiła.
Pewnego wieczoru zasnęła, słysząc głos: Mamo.
Co, mamo? Co się stało? zapytała Marta.
Usiądź, maleńka rzekła Jadwiga.
Przepraszam, Mańko.
Za co, mamo?
Wszystko przepraszam, nie chciałam cię oddać do domu dziecka.
Mamo, nie rozumiem, to twoja siostrzenica, a ja jestem dzieckiem obcym. Nie mam ciłości, ale nie trzymam urazy.
Nie byłaś moją siostrą, a córką.
Jakże, mamo.
Tak, kochana. Gdzie on z tą Eweliną, nie wiem. Wydaje się, iż kochał cię, ale nie mógł tego przyznać. Przyjechał wtedy twój ojciec i wszystko wyznał.
Wszyscy mówili, iż jego młodsza siostra była domowa, opiekowała się Nikolą, a potem odjechała rodzić i nie wróciła.
Mamo przyjęłaś kochankę męża?
Tak, córeczko, przyjęłam. Gdzie ona? Miała brzuszek, w niej było dziecko, a ja? Czy mam zostawić syna sierotą, bo ojciec nie poradził sobie?
Kto to wymyślił?
Bóg.
Mamo, jakaś…
Całe życie za grobem żałowałam.
To nie ona to inna sierotka, o tym samym imieniu co twoja matka. A twoja jest żywa, młodsza o dziesięć lat.
Jak?
Zostawiła cię, odjechała.
Mamo
Wybacz mnie, nie mogłam nosić tej tajemnicy, bolało mnie to. Masz rodzinę: brat Kolka, wujka Witka, ciotkę Kasię wiesz, cała rodzina jest duża dzięki tobie.
Dziecko moje.
Trochę się starzyłaś, ale przyszło twoje miejsce, odszedłam spokojnie, uśmiechnięta, do Wiktora.
Kiedyś Mańka, Maria Wiktoria, opowiadała w podeszłym wieku swoją historię w kręgu wielkiej rodziny.
Nie przyjmujcie cudzych losów za własne, nie wiesz, co los przyniesie. Nie zapominajcie, ile lat temu to się stało. Moja mama nie poddała się, a jej charakter był twardy. Dzięki temu mogłam przetrwać.
Ucząc się od niej, zrozumiałem jedną prawdę: **trudności nie są przeszkodą, ale lekcją, którą trzeba przyjąć, by stać się silniejszym**.










