Wkurzyły mnie słowa ojca na wywiadówce. Niektórzy uważają, iż matki to konie pociągowe

mamadu.pl 7 godzin temu
Zebrania szkolne to dla wielu rodziców przykry obowiązek, który spokojnie można by zastąpić mailem. A jednak zawsze znajdzie się moment, który wywołuje emocje większe niż omawianie prac domowych czy planu lekcji. Tym razem był to ojciec ucznia, który uznał, iż "pracuje", więc obowiązki klasowe spadną na jego żonę.


Zebrania w szkole to przykry obowiązek


Są w moim rodzicielskim życiu takie momenty, które z góry wiem, iż będą koszmarem. Jednym z nich są szkolne zebrania i wiem, iż wielu rodziców ma podobnie. Serio – połowę rzeczy można by wysłać mailem albo wstawić do dziennika elektronicznego.

Ale nie, trzeba zrobić zebranie, na które tłumnie przychodzą zmęczeni rodzice i udają zainteresowanie omawianiem tego, iż dzieci powinny pamiętać o kapciach. Wiem, są sprawy, które dobrze omówić na żywo, w całej grupie rodziców. Ale takie organizacyjne kwestie można by właśnie wysłać np. w wiadomości na Librusie.

Jestem jednak typem "kujonki". Skoro mój syn poszedł do pierwszej klasy, uznałam, iż nie ma przebacz – pierwsze zebranie to punkt obowiązkowy. I tak oto wylądowałam na małym krzesełku, które w normalnych warunkach służy siedmiolatkom.

Wychowawczyni omawiała sprawy organizacyjne, mówiła o wyprawkach, planie lekcji i zwyczajach klasowych. Nuda do przeżycia, ale wiedziałam, iż najgorsze dopiero nadejdzie – wybór trójki klasowej.

Chętny na skarbnika w trójce klasowej


Jeśli ktoś kiedykolwiek przeżył ten moment, to wie, iż wygląda to jak rozdanie nagród w loterii, w której wszyscy w duchu modlą się: "Byle nie ja". Oczywiście nikt się nie zgłosił z własnej woli.

Pani wychowawczyni, przygotowana na ten brak entuzjazmu, sięgnęła po sprawdzoną przez siebie metodę: losowanie. Wylosowała trzy osoby i poprosiła, żeby między sobą ustaliły, kto zostanie przewodniczącym, kto zastępcą, a kto skarbnikiem.

I wtedy nastąpił moment kulminacyjny całego przedstawienia. Jeden z ojców od razu zaoferował, iż on może być skarbnikiem. To odpowiedzialna funkcja, więc pomyślałam, iż super, iż sam się zgłosił. Po czym, kiedy role zostały ustalone, pan spokojnym tonem dodał, iż adekwatnie to on pieniędzmi zajmować się nie będzie. Zajmie się tym jego żona. Dlaczego? Bo on... pracuje.

Przepraszam bardzo, ale czy my żyjemy jeszcze w PRL-u? Czy naprawdę w 2025 roku można z pełną powagą uzasadniać rezygnację ze szkolnej funkcji tym, iż "się pracuje"? A co z tymi matkami, które też pracują, a dodatkowo prowadzą dom, robią zakupy, gotują, sprzątają i odrabiają lekcje z dziećmi?

Niektóre ogarniają jeszcze młodsze rodzeństwo, wizyty u lekarzy i logistykę zajęć dodatkowych. I jakoś nikt im nie mówi: "Nie, ja nie mogę, bo pracuję", tylko biorą na siebie to, iż zostały wskazane przez wychowawczynię. Bo tak się zachowują dorośli, odpowiedzialni ludzie.

To, co mnie najbardziej uderzyło, to pewność, z jaką ten mężczyzna wygłosił swój "argument". Bez cienia wstydu, jakby to była najbardziej oczywista sprawa na świecie. No bo przecież kobieta i tak to ogarnie, bo kobieta "lepiej się zna", "ma więcej cierpliwości" i "bardziej się orientuje w szkolnym systemie".

Ojcowie, rodzicielstwo to nie tylko wybiórcze obowiązki


W praktyce wygląda to tak, iż kobieta nie ma wyjścia. Facet robi łaskę, iż w ogóle pojawi się na zebraniu, a potem zrzuca odpowiedzialność na żonę, bo on przecież zarabia na chleb.

I tak właśnie rodzi się we mnie wojująca feministka. Bo ile razy można patrzeć na te same schematy? Niby czasy się zmieniły, niby mamy równouprawnienie, ale jak przychodzi co do czego, to wciąż to matki zostają skarbniczkami, przewodniczącymi i sekretarkami klasowych grup na WhatsAppie. Ojcom wystarczy obecność – i dumnie rzucane zdanie: "Ja pracuję".

A my? My też pracujemy. Tyle iż poza etatem mamy drugi – domowy, nieopłacany i kompletnie niedoceniany. Więc kiedy następnym razem usłyszę takie męskie wytłumaczenie, nie ręczę za siebie.

Bo naprawdę, człowiek idzie na wywiadówkę z przymusu i che to "odbębnić", a wychodzi z poczuciem, iż oto znów ktoś przypomniał mu, w jakim świecie żyjemy. Świecie, w którym zebrania to koszmar – i nie tylko dlatego, iż są nudne.

Ale żeby nie było, iż tylko narzekam – mam też apel do ojców. Skoro coraz częściej angażujecie się w wychowanie, skoro odprowadzacie dzieci do szkoły, bawicie się z nimi, chodzicie na mecze i występy, to naprawdę warto zrobić kolejny krok i wejść też w ten szkolny mikrokosmos.

Być w trójce klasowej to nie koniec świata, a wręcz przeciwnie – pokazanie dziecku, iż tata też bierze odpowiedzialność za szkolne sprawy. I iż bycie ojcem to nie tylko pochwały i uznanie koleżanek z pracy, ale też realne obowiązki, którymi warto byłoby się dzielić z partnerką.

Idź do oryginalnego materiału