Wielu rodziców jest zdania, iż tylko w miłej i przyjaznej atmosferze ich dzieci mogą się czegoś nauczyć. Opiekunowie zwracają uwagę na relacje panujące między rówieśnikami i to, w jaki sposób nauczyciel stara się przekazać wiedzę. Są też i tacy, którzy twierdzą, iż w szkole należy wyłącznie koncentrować się na nauce, a na kolegów i przyjaciół przyjdzie jeszcze czas. Mniej więcej pośrodku stoi pani Ola.
Mam takie zasady i się ich trzymam
Największe emocje towarzyszą rodzicom świeżo upieczonych przedszkolaków i uczniów, którzy rozpoczynają swoją przygodę z edukacją szkolną. Wszystko, co nowe i nieznane, wydaje się mroczne i tajemnicze. Wywołuje lęk, niepokój i niepewność. Wychowawcy starają się wesprzeć, załagodzić sytuację i przekazać jak najwięcej potrzebnych informacji. Organizują zebrania, na których przedstawiają swoje pomysły.
"Wiem, iż niektórzy rodzice są przewrażliwieni na punkcie swoich dzieci. Przejmują się każdym krzywym spojrzeniem i uwagą na temat ich dziecka. Rwą włosy z głowy przed sprawdzianem czy choćby najzwyklejszą kartkówką. Odprowadzają do szatni i 15 razy dają buziaka na do widzenia.
Choć jestem bardzo emocjonalną osobą, cały czas nad sobą pracuję. Nie trzymam córki pod kloszem, daję jej przestrzeń i swobodę. Nie jestem matką, która krąży nad dzieckiem i zabiera mu powietrze. Wyznaję jednak pewną zasadę: edukacja to podstawa. Do szkoły chodzimy, by się uczyć, a rolą nauczycieli jest zarażenie dziecka 'miłością' do jakiegoś przedmiotu. Zainteresowanie, zaciekawienie, rozbudzenie pasji. Na szaleństwa i wygłupy przyjdzie jeszcze czas.
Czy takie postępowanie ma sens?
I proszę sobie wyobrazić, iż ja, z takim nastawieniem jak opisałam, idę na pierwsze zebranie organizowane w szkole mojej córki. Liczę na konkrety, a dostaję zamazany obraz edukacji i informację, iż wychowawczyni planuje jeden dzień w pierwszym tygodniu września przeznaczyć na jakieś luźne spotkanie integracyjne (w godzinach lekcyjnych!).
O tym, czy planuje nadobić materiał, już nie wspomniała, więc przypuszczam, iż nie ma takiego zamiaru. Żaden z przybyłych rodziców nie zabrał głosu, to i ja się nie odezwałam, żeby nie narobić córce wstydu. Przecież zaraz by się to rozniosło i jeszcze dotarłoby do mojego dziecka.
Ja nie wiem, czy ci wszyscy rodzice wstydzili się wyrazić swoje niezadowolenie, a może ten pomysł przypadł im do gustu? Ogólnie takie spotkanie/wyjście nie jest najgorszym pomysłem, ale w moim odczuciu nie powinno być organizowane w godzinach lekcyjnych, a przykładowo w weekend".
Kto ma w tym przypadku rację?
Często zgadzam się z naszymi czytelniczkami. Staję w obronie ich i ich dzieci, jednak nie tym razem. Tak jak pani Ola ma prawo mieć własne zdanie, tak i ja mogę je wyrazić. W ubiegłym roku wychowawczyni mojego syna wyszła z podobną inicjatywą.
Nie było to "wyjście na miasto", a luźny dzień spędzony na placu zabaw (miejsce spotkania nie ma tutaj większego znaczenia). Liczy się integracja, zabawa i zadowolenie uczniów, którzy następnego dnia z większym luzem i spokojem zasiedli w szkolnych ławkach. Coś ze sobą przeżyli, coś ich łączyło, mieli wspólne wspomnienia. Choć wciąż dobrze nie pamiętali swoich imion, to patrzyli na siebie łagodniejszym wzrokiem. I wyszło to im na dobre.