Wróciliśmy do domu babci… a tam mieszkała już inna rodzina

newsempire24.com 3 dni temu

Wróciliśmy do domu babci… ale już mieszkała tam inna rodzina.

Było to jedno z tych poranków, gdy budzisz się z ciężarem w piersi i nie wiesz, czy to sen, czy wspomnienie. Leżałam w łóżku w nocnej koszuli przemokniętej potem, choć w naszym mieszkaniu w Poznaniu zimą zwykle panował chłód. Śniła mi się babcia. Moja nieżyjąca już babcia Zofia Stanisławowa, z którą spędzałam najpiękniejsze wakacje w wiosce pod Gnieznem. Siedziała na ławce przy piecu, którego ciepło przenikało aż do kości, patrzyła na mnie z jakimś smutkiem i pytała:

— Cóż, wnusiu, czemu nie zaglądasz? Zupełnie zapomniałaś?

Obudziłam się z gulą w gardle. Wina ciążyła mi jak kamień na plecach. Obróciłam się do męża, leżącego obok, i powiedziałam stanowczo:

— Krzysiu, jedziemy dziś do wioski. Do babci. Na cmentarz.

Zdumiał się, oczywiście — za oknem sypało gęstym śniegiem, droga nie była krótka. Ale nie sprzeciwiał się. gwałtownie się spakowaliśmy, wrzuciliśmy do auta termos, parę kanapek i koc. Do wioski jechaliśmy prawie cztery godziny — ślisko, zaspy, ale moja determinacja była nie do zatrzymania.

Na cmentarz szliśmy pieszo — ścieżek nie było, tylko głębokie zaspy. Gdy dotarliśmy do grobu babci, serce mi się ścisnęło: przewrócona brzoza leżała prosto na pomniku. Z Krzysztofem przez niemal godzinę odgarnialiśmy śnieg, sprzątaliśmy gałęzie, porządkowaliśmy wszystko. Zapaliłam świeczkę, pożegnałam się w myślach… Aż nagle przyszła mi do głowy myśl:

— A może zajedziemy do domu? Sprawdzimy, jak tam jest. Przecież babcia zapisała go nam.

Mąż się zgodził. Nie byliśmy tam ponad rok. Spodziewałam się zobaczyć zasypany śniegiem podwórek, zmarznięte szyby i głuchą ciszę w ścianach. Ale to, co ujrzeliśmy, wprawiło nas w osłupienie: w domu paliło się światło, z komina unosił się dym, a do drzwi prowadziła odśnieżona ścieżka. Ostro zahamowałam.

— Kto tam?.. — cicho zapytał Krzysztof.

Wymieniliśmy spojrzenia, wysiedliśmy z auta i podeszliśmy. Zapukałam. Po chwili drzwi otworzyła młoda kobieta. A zza jej pleców wyglądała może sześcioletnia dziewczynka.

— Dzień dobry! — pierwsza, radośnie zawołała mała.

Z Krzysztofem automatycznie odpowiedzieliśmy. Kobieta, gdy dowiedziała się, kim jesteśmy, zarumieniła się i zaczęła przepraszać, zapraszając nas do środka.

W domu było gorąco, dobrze napalone — zupełnie jak w tamtym śnie. choćby powietrze pachniało drewnem, jak za dzieciństwa. Usiedliśmy przy stole, Natalia — tak miała na imię gospodyni — postawiła herbatę, przyniosła ciastka i zaczęła opowiadać. Rok temu jej mąż zginął w wypadku. Mieszkanie, na które tak długo oszczędzali i dopiero co spłacili kredyt, zostało przy niej, ale opłaty i utrzymanie się samej z dzieckiem stały się niemożliwe. Postanowiła przeprowadzić się do wioski, do ciotki. Tylko iż ta, jak się okazało, jużżyła z mężczyzną i nie mogła przyjąć Natalii z córeczką. Poradziła jej, żeby szukała pustego domu.

— Tych tu — powiedziała Natalia — nie brakuje. Więc ciotka wspomniała o waszym: przytulny, solidny, a wy podobno ludzie dobrzy. Może później się dogadacie.

Wynajęła swoje mieszkanie i przeniosła się tutaj. Rok mieszkała, dbała o dom, pielęgnowała ogródek. Mówiła to wszystko z taką nieśmiałą serdecznością, iż nie wiedziałam, czy mam się złościć, czy współczuć.

Spojrzałam na Krzysztofa. Pił herbatę w milczeniu, ale po jego spojrzeniu wiedziałam, iż myśli tak samo jak ja.

— Natalio — powiedziałam — nie ma tu co rozstrzygać. Zostańcie. Tylko gdy kiedyś przyjedziemy, przyjmiecie nas na nocleg?

Natalia otworzyła szeroko oczy, potem rozpłomieniła się i prawie nie rozpłakała:

— Oczywiście, oczywiście! Wszystko dopilnujemy. Przyjeżdżajcie, kiedy chcecie!

Dziewczynka, usłyszawszy to, uśmiechnęła się i zapytała:

— A kiedy do nas przyjedziecie?

Przysiadłam przed nią, spojrzałam w te jasne, dziecięce oczy i odparłam:

— A kiedy nas zaprosisz?

Zamyśliła się, aż w końcu radośnie wykrzyknęła:

— To może latem!

— Umowa stoi — uśmiechnął się Krzysztof.

Gdy odjeżdżaliśmy, serce miałam lekkie jak piórko. Czułam, iż babcia na nas patrzy. Że rozumie. Że nie przyjechałam na darmo. I tej nocy znowu mi się przyśniła — szłyśmy leśną ścieżką, trzymała mnie pod rękę i coś czule opowiadała, ale obudziwszy się, nie pamiętałam ani słowa. Tylko jej uśmiech — taki ciepły, jak dawniej. Pewnie była zadowolona. I z tego, iż do niej przyszłam, i z tego, iż wpuściłam do jej domu Natalię z małą Lilką.

Od tamtej pory wierzę w sny.

Idź do oryginalnego materiału