Witaj szkoło, witaj kwiaciarnio
Pamiętam jeszcze swoje pierwsze wrześniowe poranki – pachniało farbą drukarską nowych podręczników, a największym szaleństwem była świeżo zatemperowana paczka kredek.
Dziś dzieciaki wchodzą do klasy jak orszak ślubny – róże, lilie, storczyki, a czasem choćby egzotyczne cuda, które zwiędną szybciej niż minie pierwsza lekcja matematyki.
I stoję tak sobie w tej kolejce do kwiaciarni jak reszta, wkurzona, bo wiem, iż nie o kwiaty tu chodzi. Chodzi o teatr. O to, żeby pani widziała, iż 'ten rodzic dba'.
Lizusostwo jako strategia przetrwania?
Nie oszukujmy się – kupowanie kwiatów pierwszego września to nie gest wdzięczności wobec nauczyciela, który jeszcze nic nie zrobił. To rodzicielska polityka.
"Pokażę się od dobrej strony, może moje dziecko dostanie czwórkę, zamiast trójki".
To trochę jak wpychanie się do pierwszej klasy w samolocie – absurdalne, ale jakoś wszyscy lecimy w tym samym kierunku, więc dlaczego mam płacić więcej za to samo powietrze i trochę szerszy fotel?
Wrzesień nie pachnie już kredą ani kurzem z tablicy. Pachnie drogimi kwiatami, które mają przykryć coś ważniejszego – nasze poczucie winy, iż szkoła nas przerasta. Bo łatwiej wydać stówkę na róże, niż spędzić godzinę nad zadaniem domowym razem z dzieckiem.
Łatwiej machnąć bukietem przed nosem wychowawczyni, niż naprawdę zainteresować się tym, co nasze dziecko czuje, kiedy wchodzi do klasy.
Ja też stoję w tej kolejce
Żeby było jasne – nie stawiam się ponad tym. Ja też stoję w tej kolejce do kwiaciarni, licząc, ile jeszcze kosztów we wrześniu mnie czeka: składka na komitet, składka na klasowe, składka na wycieczkę.
I w pewnym momencie zaczynam się śmiać sama z siebie: serio, czy ten bukiet zmieni cokolwiek w życiu mojego dziecka? Czy pani polonistka spojrzy na wypracowanie i pomyśli: "no, może ocenię łagodniej, bo przecież były róże"? To jest iluzja, ale
bardzo wygodna.
Nauczyciel nie zapamięta bukietu. Zapamięta dziecko, które albo uczy się, albo nie. Ale my, rodzice, wolimy wierzyć w kwiatową magię, bo inaczej trzeba by się zmierzyć z prawdą: iż przyszłość dziecka zależy bardziej od naszej codziennej uwagi niż od wrześniowej fanfaronady. A to już jest o wiele trudniejsze niż kupienie hortensji w promocji.