Wychowanie dziecka to wcale nie tylko opieka nad niemowlakiem — z tym młodzi rodzice jeszcze jakoś sobie radzą. Prawdziwe wyzwanie zaczyna się później: szkoła, zajęcia dodatkowe, rozwój dziecka w każdej możliwej sferze. A kiedy to wszystko ogarnąć, skoro pracujemy od świtu do zmierzchu, żeby zapewnić rodzinie normalne życie?
Szczerze uważam, iż na emeryturze właśnie dziadkowie powinni się w to aktywnie włączać. No bo co innego mają do roboty?
A potem się dziwią, iż nie mają żadnej więzi z wnukami. Skąd niby ma się ona wziąć? Trzeba jeździć z dzieckiem, interesować się jego sprawami, poznawać jego świat — wtedy dziecko samo zacznie się garnąć do babci i dziadka.
Nasza córka, Zosia, ma już 9 lat. Od jej urodzenia praktycznie wszystko ogarnialiśmy z Magdą sami — moi rodzice mieszkają daleko, a jej mama i ojczym pojawiali się tylko w weekendy albo święta. Teściowa tłumaczyła się ciągłą pracą, a teść, pan Tadeusz, jest byłym wojskowym — nie miał ani czasu, ani chęci.
Magda przez dwa lata pracowała na pół etatu, żeby Zosia lepiej weszła w szkolny rytm. Te pierwsze lata przecież najważniejsze. Ja też, jak mogłem, pomagałem — odrabiałem z nią lekcje, zabierałem na spacery i różne wydarzenia.
Ale od września żonie zaproponowali świetną posadę na pełen etat, z bardzo dobrą pensją. Odrzucić? No jak? Przecież kredyt się sam nie spłaci!
Postanowiliśmy więc, iż nadszedł czas, by zaangażować teściową, panią Weronikę, w wychowanie wnuczki — tym bardziej, iż wiosną przeszła na emeryturę.
Zaprosiliśmy rodziców Magdy na niedzielny obiad. Magda upiekła ciasto, ja kupiłem porządny koniak dla pana Tadeusza.
— Zosieńka, ale ty już duża jesteś! — pisnęła babcia Weronika, jak tylko przekroczyła próg. — Miesiąc się nie widziałyśmy, a ty znowu wyrosłaś! Ale nie za chuda przypadkiem?
Zosia speszona przyjęła prezenty, a ja zaprosiłem wszystkich do stołu.
Po obiedzie to ja zacząłem temat, bo Magdzie niezręcznie było prosić własną matkę o pomoc.
— Pani Weroniko, mówiła pani, iż nie widziała Zosi od miesiąca… Może czas to zmienić? W końcu jest pani na emeryturze, więc może…
— Ależ Alek, ja teraz mam więcej obowiązków niż jak pracowałam! Rano mam fitness z kartą seniora, we wtorki i czwartki z koleżanką chodzimy do kawiarni — są zniżki, wiesz? — a w soboty z Tadeuszem tańce! Zero wolnego czasu! — rzuciła teściowa z absolutnym przekonaniem.
Prawie się zakrztusiłem herbatą.
— Nie za dużo tej aktywności, jak na pani wiek? — rzuciłem z przekąsem.
— Alek! — skarciła mnie żona.
— Niech mówi — odpowiedziała teściowa, patrząc mi prosto w oczy.
Pan Tadeusz tylko nalał sobie kolejny kieliszek koniaku. Atmosfera się zagęściła.
Zebrałem się w sobie i wyrzuciłem wszystko, co myślę o tej nowej „modzie” na drugą młodość na emeryturze. Jeszcze się nie wybawili przez całe życie? A co z obowiązkami wobec wnuków? Jakie kawiarnie, jakie fitnessy? Moja mama co lato wysyłała mnie do babci na wieś i nikt mnie o zdanie nie pytał. Tak było i nikt nie narzekał!
Weronika tylko wzruszyła ramionami i poradziła mi, żebym swoją mamę zaprosił na stałe, skoro chcę, żeby ktoś się Zosią zajmował. Bo oni, jak byli młodzi, to nikt im z dziećmi nie pomagał, i teraz chcą wreszcie odpocząć.
Ale przecież wojskowe miasteczko to nie to samo, co wielkie miasto! Tam wszystko blisko, każdy się zna, dziecko może samo chodzić do szkoły. A tu? Żeby zawieźć Zosię na taniec, trzeba pół godziny jechać autobusem. Jak pani Weronika może to porównywać?
Kolacja zakończyła się fiaskiem.
Teraz Magda sama nie wie, jak z matką rozmawiać. Normalna babcia, prawda? Tylko jakby wnuczka była jej całkiem obca.
I co mamy teraz zrobić z tą całą sytuacją — z pracą, szkołą i Zosią, która chce wszystkiego naraz?