Więcej obowiązków niż dorosły
Piszę ten list jako rodzic trzecioklasisty, który codziennie patrzy na swoje zmęczone dziecko i coraz bardziej zastanawia się, do czego zmierza nasz system edukacji. Dzieci spędzają w szkole długie godziny, a potem jeszcze muszą ślęczeć nad pracami domowymi, które – zgodnie z przepisami – nie są obowiązkowe w klasach I-III, ale nauczycielka oczekuje ich wykonania, jakby od tego zależała przyszłość całej klasy.
Wiem, iż chce przygotować uczniów do tego, iż od IV klasy będzie trudniej – więcej przedmiotów, nowe skrzydło szkolne i latanie między klasami. Wydaje mi się jednak, iż tu też nie do koca chodzi o nauczycielkę, a o system właśnie, który od wielu lat sprawdza, jak dużo polscy uczniowie jeszcze wytrzymają.
Mój syn chodzi do szkoły na zmiany, bo uczniów jest tak dużo w placówce, iż nie da się inaczej. Czasem wraca do domu o 16:30, czasem dopiero po 17:00. Jest zmęczony, głodny, marzy tylko o chwili odpoczynku. Ale gdzie tam! W tornistrze czekają zeszyty, bo pani uważa, iż "ćwiczenie czyni mistrza", a rodzic, który tego nie rozumie, to leniuch i nieodpowiedzialny człowiek.
Gdzie w tym wszystkim zmieścić jeszcze zajęcia dodatkowe, które mają rozwijać pasje albo choćby spotkanie z kolegami? Codziennie przerabiamy ten sam scenariusz: "Mamo, czy mogę chwilę pograć?", "Mamo, mogę wyjść na dwór?" – a ja z ciężkim sercem odpowiadam: "Najpierw lekcje...". Jak to możliwe, iż w drugiej klasie dziecko nie ma czasu w bycie dzieckiem?
"Dzieci i ryby głosu nie mają"
Nie chodzi mi o to, żeby dzieci nic nie robiły. Chciałabym, żeby miały czas na rozwijanie pasji, sport, swobodną zabawę, rodzinne spacery. Tymczasem moje dziecko choćby w weekend myśli o poniedziałkowej kartkówce, bo pani nie uznaje luzu. Niestety nie uznaje też dziecięcego głosu – wg niej to szkoła, a nie miejsce na dyskusje.
Dała to jasno do zrozumienia, kiedy poszliśmy do niej z grupką rodziców na spotkanie. Przyznała, iż dzieci w klasie trafiły jej się energiczne i pewne siebie, a ona jakoś musi uczniów trzymać w ryzach. Gdy któryś z uczniów śmie zapytać, dlaczego tyle tych zadań, słyszy krótką odpowiedź, iż to ona wyznacza zasady. Serio? W XXI wieku mamy wciąż wychowywać dzieci w strachu przed dorosłymi?
A co na to my, rodzice? Gdy próbujemy rozmawiać, słyszymy, iż "takie jest życie" i "dzieci muszą się przyzwyczajać, bo w późniejszych klasach tylko tak będzie". Ale do czego przyzwyczajać? Do braku czasu w odpoczynek? Do przemęczenia? Do życia w ciągłej presji? jeżeli od najmłodszych lat uczymy dzieci, iż szkoła to tylko obowiązek i stres, to nie dziwmy się, iż potem dorosłe życie jawi im się jako wieczna udręka. To nie jest normalne i nie możemy się na to godzić.
Nie chcę, żeby moje dziecko było kolejnym sfrustrowanym dorosłym, który żyje tylko od zadania do zadania. Chcę, żeby miało szczęśliwe dzieciństwo, czas na śmiech, ruch, kreatywność. Apeluję do nauczycieli: pozwólcie dzieciom oddychać! A do innych rodziców: nie bójmy się mówić głośno, iż coś jest nie tak. Może wtedy uda nam się coś zmienić.